4.6K 483 166
                                    

·٠•● Rozdział③ ●•٠

– Mamo, ale nie uważasz, że to było po prostu kompletnie nie na miejscu? – zapytał zdziwiony John, domagając się przynajmniej drobnego poparcia ze strony mamy. Własnej mamy!
– John, uważam, że Harriet nie powinna sprzeciwiać się ojcu, zaraz po tym jak powiedziała o-
– Zaraz po tym!? Harriet powiedziała to już rok temu, a ich wojna nadal trwa i nie widać końca. Kiedy zdaje mi się, że ucichło, że być może doszli do porozumienia, wybucha kolejna awantura. Powinnaś wspierać swoją córkę, szczególnie, że to przez co przechodzi jest dla niej trudne. Trudniejsze niż dla was – stwierdził zirytowany faktem posiadania nieporadnej matki.
– John, po prostu nie zwracaj na to uwagi.





Blondyn wyszedł z kuchni, powstrzymując się w tym samym czasie od całkowitego wybuchu i trzaśnięcia drzwiami do swojego pokoju. W końcu nie był jakimś rozpuszczonym nastolatkiem, a młodym mężczyzną z perspektywami do cholery! Powinien poradzić sobie z tą sytuacją, ale matka była tak bardzo... Oddana ojcu, a ten był tak strasznie tradycyjny, staroświecki i niesamowicie uparty. Możliwe, że John miał po nim tą zaciętość, tą upartość, tyle, że używał jej, po to, by osiągnąć szczyt swych marzeń, a nie by uprzykrzać innym życie. John wziął swój zeszyt, oraz długopis, leżący na starym, drewnianym i praktycznie niestabilnym biurku. To nie było ważne. John w ogóle się cieszył, że miał jakiekolwiek biurko. 

 

Ups! Ten obraz nie jest zgodny z naszymi wytycznymi. Aby kontynuować, spróbuj go usunąć lub użyć innego.

John popatrzył chwilę na to co napisał i westchnął, opierając łokcie na biurku i chowając twarz w dłoniach

Ups! Ten obraz nie jest zgodny z naszymi wytycznymi. Aby kontynuować, spróbuj go usunąć lub użyć innego.

John popatrzył chwilę na to co napisał i westchnął, opierając łokcie na biurku i chowając twarz w dłoniach. Jego furia została zastąpiona cichą akceptacją tego jak jest. Tekst wyglądał jak gdyby pisany ręką bezbronnego dziecka, które nie może nic zrobić, jeśli chodzi o sytuację rodziny i rzeczywiście tak się właśnie czuł. Gnębiło go to do tego stopnia, że wyszedł z pokoju, przeszedł przez mały korytarzyk, zdjął kurtkę z wieszaka, założył buty i wyszedł z domu, nikogo o tym nie informując. Zimne powietrze owiewało mu twarz, a promienie słońca nie dające nawet odrobiny ciepła, raziły go w oczy, co za paradoks.




– John? – zapytał znajomy chłopakowi głos. Odwrócił się i zobaczył nieco grubszego chłopca w szarej, szerokiej kurtce i okularach. Jego twarz uśmiechała się, a oczy za okularami rozumnie patrzyły na Johna.
– Mike Stamford? – zapytał ze sztucznym uśmiechem. To nie tak, że go nie lubił. Spędził z nim dużo czasu w liceum i poznał chłopaka na tyle dobrze, że nawet się przyjaźnili, ale w tamtej konkretnej chwili John nie chciał widzieć się ze znajomymi. Czasem czuł się przytłoczony takimi spotkaniami.
– John, ponoć pracujesz u Angela! Świetna knajpka, muszę przyznać – pochwalił Mike, wskazując ręką na ławkę, niedaleko nich.
– Tak, zarabiam na wymarzone studia – przyznał, patrząc na kilka naprawdę małych i młodych drzewek. Po chwili usiedli. Miał nadzieję, że ich rozmowa szybko się skończy. Chociaż z drugiej strony miło, że Mike go pamięta.
– A jak tam ogólnie w życiu? – zapytał Mike. John zwiesił głowę, patrząc na swoje buty. Nie mógł zadać lepszego pytania, chociaż i tak było ono lepsze od pytania o pogodę, co Anglicy często mieli w swoim zwyczaju.
– Nudno. Idę do pracy, wracam do domu, koniec historii – odpowiedział szczerze. Podniósł głowę i spojrzał na Mike'a w nadziei, że być może coś na to poradzi. Całkiem możliwe, że wyglądał w tej chwili jak dzieciak, który powoli przekonuje się, że prawdziwe życie nie jest ekscytującą przygodą.
– Byłem ostatnio ze studiów w zakładzie dla dzieci z upośledzeniem. Można zgłosić się tam jako wolontariusz. Recepcjonistka jest tam cudowna. Ma przepiękny uśmiech, ale jeśli trafisz akurat na faceta, który ją zmienia. Szkoda gadać. Czasem padają tam niezłe teksty.
– Jak to niezłe teksty? – zapytał John, nie rozumiejąc czy Mike przypadkiem nie zmienił tematu.
– Widzisz, jest tam taki jeden ciekawy chłopak. Niezłe z niego ziółko. Przychodzi niemal codziennie jako wolontariusz. Plotki głoszą, że ma tam nawet swój pokój jakby chciał przenocować – mówił jak gdyby nigdy nic, a John zaciekawiony podniósł brew.
– Sugerujesz, że powinienem-
– Nic nie sugeruję, ale jeśli byś tam poszedł, na pewno byś się nie nudził. Wiesz, jest w tym miejscu coś dziwnego. Być może ludzie. Są inni. Znaczy owszem, upośledzone dzieciaki, ale nie chodzi mi o nie. – John słuchał z niemałym przejęciem. – Nie wiem jak ty John, ale ja bym coś zjadł. – Zaklaskał w dłonie, patrząc na Johna z uśmiechem.
– Obawiam się, że nie będę mógł się przyłączyć... Chcę sprawdzić pewien zakład. – Mike uśmiechnął się do niego, a John wstał z ławki, kompletnie nie spodziewając się tego, że zostanie popchnięty. Stracił na chwilę równowagę, ale szybko ją odzyskał, widząc jedynie plecy chłopaka w bluzie i kapturem zarzuconym na głowę.
– Dzisiejsza młodzież – westchnął Mike, a John wzruszył ramionami.



〤〤〤



Komórka Sherlocka po raz kolejny zaczęła brzęczeć w jego kieszeni. Na wyświetlaczu pojawiło się znienawidzone przez niego imię brata, który zapewne już wiedział o całym zdarzeniu i ucieczce.
– Czego chcesz? – warknął brunet do telefonu.
– Czyli jednak żyjesz. Czemu nie odebrałeś żadnych z moich poprzednich połączeń? – zapytał wyniośle Mycroft. Sherlock parsknął.
– A jak myślisz? Być może dlatego, bo nie chcę z tobą konwersować. Dobrze wiesz, że nic z tego nie wyniknie. Zawsze wszystko musisz wiedzieć, we wszystko wpychając się tym swoim tłustym tyłkiem. Mam cię dość. Nie możesz zostawić mnie w spokoju? – zapytał Sherlock z pretensją w głosie.
– Drogi bracie, nie powinieneś-
– Tak, bo Mycroft wie najlepiej co jego młodszy braciszek powinien a co nie. Jak zwykle Mycroft. Czemu miałbym przestrzegać twoich zasad, kiedy mam swoje własne? Czemu nawet ich nie znając, skreślasz je i narzucasz swoje?! Może masz ten swój wielki umysł, ale jesteś jak inni. Nie widzę różnicy pomiędzy tobą, a innymi toksycznymi rodzicami.
– Toksycznymi rodzicami?
– Tak, Mycroft, a może powinienem zacząć ci mówić "tato"? – zapytał z ironią.
– Sherlock, wiesz, że ja w żaden sposób nie próbuję naginać autorytetu naszego taty.
– I dlatego jesteś moim arcy wrogiem. Jesteś zupełnie jak on. – Sherlock rozłączył się i zapatrzył na tapetę swojego samsunga. Przedstawiała plażę nocą. Schował telefon do kieszeni uprzednio go wyłączając i siadając na pierwszej lepszej ławce, zaczął sobie wizualizować miejsce z wyświetlacza. Nie było to ciężkie.




Siedział na złotym piasku, czując świeży, lecz ciepły podmuch wiatru na swojej bladej skórze. Obserwował fale spokojnego oceanu i księżyc wiszący tuż nad nim. Może nie zupełnie go to uspokajało. Być może powolne, regularne fale zaczęły go irytować lub nudzić, sam do końca nie wiedział. W każdym razie wstał, otrzepał się z piasku i zaczął iść brzegiem, bosymi nogami. Mimo faktu, że starał się wyobrazić wszystkie odczucia jak najlepiej potrafił nie było to to samo, jak gdyby naprawdę tam był.




Telefon po raz kolejny zadzwonił, a Sherlock wyrwany ze swoich myśli, westchnął z czystym poirytowaniem. Tym razem na wyświetlaczu pojawiło się imię pani Hudson. Niebieskooki zmarszczył brwi i odebrał.
– Witaj skarbie, nasz Ricky powiedział, że przyjdziesz dzisiaj – powiedziała z radością.
– Tak, będę za kilka minut, jestem w drodze. – Nie chcąc słuchać dalszych plotek Pani Hudson, rozłączył się. Złapał się za nasadę nosa i pokręcił głową. Dzisiaj nie miał ochoty tam iść. Dzisiaj chciał pogrążyć się w poirytowaniu w jakimś osamotnionym miejscu. Zaczął iść szybko w kierunku budynku, zakładając na głowę kaptur. Nie spodziewał się tego, że osoba siedząca na ławce nagle wstanie. Wpadł na nią, na chwilę przymykając oczy, czując ból ramienia. Nie przeprosił, nawet nie patrzył kto to. Poszedł dalej.



***



– Sherlock przyszedł! – zawołał blond włosy chłopiec, podbiegając do młodego Holmesa i dosłownie rzucając się na niego.
– Tak jestem, jak widać – rzucił Sherlock, wypatrując Cynthię. Siedziała obok Cassie, żywo z nią o czymś rozmawiając. Całkowicie nie przejmowała się tym, że Cassie miała uszkodzone struny głosowe, przez co nie mogła nawet jej odpowiedzieć. Nie mogła również napisać odpowiedzi, czy odpowiedzieć w języku migowym. Cynthia nic by nie zobaczyła.




Sherlock podszedł do nich, z uwieszonym na nim Rickym. Cassie zaśmiała się niemo, patrząc na chłopca przyklejonego do Sherlocka i śliniącego się na jego koszulkę.
– Witaj Sherlocku – przywitała się Cynthia z jak zwykle szerokim uśmiechem na twarzy. Sherlock nigdy nie rozumiał skąd w dziewczynie tyle pozytywizmu.
– Bawić, bawić! – zawołał Ricky, ciągnąc Sherlock w zupełnie inną stronę. Cynthia zaśmiała się.
– Wydaję mi się, że ktoś bardziej potrzebuje twojej uwagi, później pogadamy – powiedziała dziewczyna puszczając swojemu przyjacielowi oczko.
– Jasne – odpowiedział szybko, po czym dał się poprowadzić Rickiemu. Mimowolnie uśmiechnął się widząc jak chłopczyk otwiera swoją książeczkę z przykładami matematycznymi.
– Problem z pierwiastkami.
– Pierwiastkowanie mówisz... Nie jest takie ciężkie, masz kawałek kartki? – Ricky wstał z krzesełka i szybko pobiegł do pani Hudson na koniec sali, szarpiąc ją za sukienkę i powtarzając, że chce kartkę. Sherlock rozsiadł się wygodnie na małym krzesełku.



〤〤〤



John nie miał zamiaru odwiedzać zakładu, o którym mówił mu Mike. Chciał się jedynie pozbyć towarzystwa. W myślach przełożył wizytę w tajemniczym budynku na inny dzień. 




☠→←☠
Bardzo dziękuję za gwiazdki i komentarze, to niesamowicie motywuje 😁😁
Jakby ktoś chciał zajrzeć na opowiadanko mojej przyjaciółki to tutaj jest jej profil:
PatrycjaPasko

ⒹⓩⓘⓦⓐⓚOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz