3K 417 313
                                    

·٠•● Rozdział ⑫ ●•٠

Chociaż Mycroft nie chciał tego robić, zostawił Sherlocka nad ranem w jego łóżku, spokojnie śpiącego. Jego łaknienie bólu zostało zahamowane, ale zanim wyszedł, musiał wiedzieć. Przysiadł na łóżku Sherlocka i lekko podwinął mu nogawki spodni do góry. Ukazały się kolejny, białe ślady po żyletkach. Zamknął oczy na chwilę, marszcząc brwi. Ten widok wstrząsnął nim. Zrobił niezłe zamieszanie w jego uporządkowanym umyśle.

Sherlock się ciął.

Od dawna.

Mycroft nie reagował.

Bolało. Smak gorzkiego żalu na języku towarzyszył Mycroftowi przez całą noc. Lekko przesunął palcem po wypukłych bliznach. Sherlock syknął przez sen. One go nadal bolą... Jak bardzo? Jak bardzo Sherlock to odczuwa? Musiał być przyzwyczajony, skoro zawsze nosił spodnie do samych kostek, albo jeszcze dłuższe, najczęściej rurki. To musiało boleć za każdym razem, gdy materiał ocierał się o rany, albo gdy Sherlock chociażby chciał poprawić spodnie. W końcu Mycroft wstał, przykrył Sherlocka kołdrą, a ten przytulił się do niej w zupełnie ten sam sposób, kiedy był mały.

Musiał iść do pracy, więc poszedł, cicho przymykając drzwi pokoju swojego młodszego brata.

Wróci. Niedługo do niego wróci, z nadzieją, że na kostkach Sherlocka nie widnieje więcej blizn niż było. Nadzieja matką głupich.

〤〤〤   

Po Hannah, John nie bardzo chciał się z kimś spotykać, co oczywiście nie oznaczało od razu, że tego nie robił. Robił i to zbyt często zdaniem jego siostry, ale ona nie powinna w ogóle w to ingerować, w końcu życie towarzyskie to tylko i wyłącznie jego sprawa, poza tym poznał kogoś...

Było to być może jakieś dwa dni po tym, jak razem z Sherlockiem dowiedzieli się, że Cynthia będzie mieć operację na wzrok.

Było zimno i ciemno, a John włóczył się powolnie do swojego domu od Sherlocka, jak jakiś biedak. Co prawda miał trochę nowych rzeczy z pieniędzy które zarobił, ale to nie zmieniało faktu, że były to ubrania z bardzo niskiej półki. Jak zwykle mijał tej obskurny klub.

Tym razem wszedł do niego. Z racji tego iż rodziców nie było wtedy w domu, mama wzięła nocną zmianę, a ojciec był na wyjeździe służbowym, Harriet razem z Clarą zajęły dom nikt nie będzie się martwił. Blondyn nie szczególnie chciał im przeszkadzać, nawet jeśli nakryłby je jedynie na uroczym przytulaniu się na kanapie i oglądaniu jednego z tych śmiesznych filmów.

Wszedł do środka, do ciemnego budynku na zewnątrz jak i w środku. Było ciepło. Było cholernie ciepło, duszno, a powietrze było wilgotne. John miał ochotę wyjść, zaraz po tym jak tam wszedł, tyle, że tłum ludzi zamknął się za nim, tworząc kołyszący się mur, spoconych ciał. Blondyn nie zamierzał się przez nie przeciskać. Skrzywił się i rozejrzał dookoła. Mały barek po lewej z wysokimi krzesłami, po prawej boksy ze stolikami i kanapami. Po środku wszyscy tańczyli, w rytm muzyki, którą puszczał dj. Co za bezsens. Nikt nie zdoła przenieść swojego drinka z baru do boksu przez tych wszystkich, pijanych i tańczących ludzi.

John zdjął kurtkę, czując jak na jego twarzy rozlewa się czerwień od gorącego powietrza. Podszedł do baru, ozdobionego neonowymi światłami, które dosłownie jebały w oczy i przysiadł na jednym z tych dziwnych krzesełek. Pomińmy fakt, że zanim na nim wygodnie usiadł, kilka razy prawie spadł. Sherlock usiadłby tu bez problemu... Jebany olbrzym. A miał jedynie szesnaście lat! A John miał walone dwadzieścia! Gdzie tu sprawiedliwość?

ⒹⓩⓘⓦⓐⓚOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz