2.7K 361 497
                                    

  ·٠•● Rozdział ⑮ ●•٠  


John, siedząc na swoim łóżku, z rękoma splecionymi pod brodą i zmarszczonymi brwiami patrzył na stos książek. Nie rozumiał. Znaczy, może rozumiał. 

W sumie to było dosyć logiczne. 

Książki zawierały mnóstwo informacji na temat ludzkiej budowy ciała, kości, tkanek, skóry... Znalazło się też kilka chemicznych. Chemia dla studenta, czy coś w tym stylu. 

To było nawet urocze. Była wigilia, ranek, śnieg w nocy zasypał cały Londyn. John pomyślał, że miło będzie odwiedzić Sherlocka, złożyć mu życzenia... Spędzić z nim kilka miłych chwil, zanim wyjedzie.

Zanim zdążył wejść do domu Sherlocka, ten otworzył drzwi, wepchnął mu wielkie pudło z "Nie ma za co, przydadzą ci się na studiach". Z głębi domu dochodziły krzyki matki Sherlocka. 

- Nie mogę-
- Lepiej nie. Matce odbiło bardziej niż zwykle. Nieudolne próby Mycrofta okiełzania tego smoka są dosyć zabawne - powiedział z uśmiechem. Wydawał się... Wesoły. John zaśmiał się, kiwając głową. Nieświadomie oblizał usta, po czym poprawił pudło, trzymane w rękach. 
- Jasne... To ten... Wesołych świąt - powiedział John z uśmiechem. Sherlock kiwnął głową. 
- I szczęśliwego nowego roku - dodał szesnastolatek, po czym zamknął drzwi, gdyż jego matka niebezpiecznie zaczęła się do niego zbliżać, pytając dlaczego wpuszcza do domu zimne powietrze.

Blondyn zaśmiał się do siebie i wrócił do domu. Było dobrze. Nie idealnie, ale lepiej niż wcześniej. 

W pudle znajdowało się mnóstwo książek. 

I wszystkie należały od tamtej chwili do Johna. Wszyściutkie. Blondyn obiecał sobie, że będzie o nie dbać. To prawdopodobnie jedyna pamiątka po Sherlocku, jaką zabierze do Szkocji. Chociaż John był niemal pewien, że gdzieś był-

Chłopak wstał i otworzył swoją małą szafkę. Wyrzucił z niej wszystkie ubrania i zaczął szukać czegoś w górze ciuchów.

- Jest - powiedział do siebie, trzymając w rękach granatowy, zwykły szalik. Powinien go prawdopodobnie zwrócić właścicielowi, ale... 

Owinął szalikiem szyję i wciągnął nosem zapach. Zapach Sherlocka. To było tak bardzo złe, John wiedział, że to było złe, ale czuł się dobrze... Dokładnie na odwrót było z Mary. Wiedział, że to było dobre, ale czuł się źle. 

Cholera. 

Harriet miała rację. John wpadł. Wpadł po uszy. Zakochał się. 

- Kurwa - przeklął, siadając na podłodze, wśród porozrzucanych ubrań. Zalał go strach, kiedy zdał sobie sprawę co ojciec by na  to powiedział, gdyby się dowiedział i, że nieważne jak złe byłyby to słowa, jego matka poparłaby go.  

A Sherlock? Nie. On z pewnością nie kocha blondyna. To niemal oczywiste! 

A więc wyjazd jest jednak dobrą opcją. Przetarł twarz dłonią i westchnął. 

To było proste jak słońce. John kochał Sherlocka. Gdyby byli razem, John, codziennie wstając widziałby jego twarz, ale to z Mary wyjeżdżał i to z Mary spędzi jak na razie większość swojego życia... Jej rodzice już nawet pytali o ślub. 

W tym momencie Harriet weszła do pokoju. 
- Niedługo jadę do Clary, to u niej spędzę wigilię, więc chciałam ci złożyć - Dziewczyna urwała, widząc Johna na podłodze w niebieskim szaliku i stosie ubrań. Podniosła do góry brwi i przykucnęła przy swoim starszym bracie. - John? 
- Nie kocham jej - powiedział blondyn bez większych emocji. To był fakt. 
- Och, John... Oczywiście, że nie - stwierdziła dziewczyna, przybliżając się do Johna i go przytulając. - Wiesz, że powinieneś do niego pójść?
- Nie, Harriet. Wyjadę. Taki był początkowy plan i nie zamierzam go zmieniać.

ⒹⓩⓘⓦⓐⓚOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz