2.9K 403 223
                                    

  ·٠•● Rozdział ⑬ ●•٠  

Był weekend. Cała rodzina Holmesów siadała przy jednym stole. Wyglądało to tak ponuro i sztywno, że człowiek nie wytrzymałby tam dłużej niż kilka minut. Atmosfera była napięta. Stół lśnił, a słabe promienie słońca odbijały się w nim.

Sherlock tego nienawidził. Musiał to znosić raz w każdym tygodniu, a to o raz w tygodniu za wiele. Tym razem próbował zrobić wszystko, by zamaskować swoje obrażenia na twarzy.

O dziwo najlepszy okazał się być podkład matki. Sherlock nałożył go tonę na twarz, a w szczególności na skórę wokół oka, która stała się o wiele bardziej sina, niż była wcześniej, zupełnie jakby chciała wszystkim się pokazać, czego Sherlock znów chciał uniknąć. Jak zwykle w domu panowała cisza niezależnie od tego ile domowników było w środku. Jednym słowem było... Przerażająco.

Sherlock zawsze siadał obok Mycrofta. To była o wiele bezpieczniejsza opcja, niż siedzenie obok tych chorych ludzi, którzy ponoć są jego rodzicami. Mniejsze zło. Mycroft niemal zawsze rzucał mu ostrzegawcze spojrzenia, tym razem zwyczajnie na niego popatrzył i kiwnął głową. To była subtelna zmiana. Sherlock nie wiedział czy to przez niego czy nie. W końcu jego problemy nie wpłynęłyby chyba aż tak mocno na jego starszego brata.

– Jak wam minął tydzień? – zapytała wesoło kobieta, nakładając sobie ziemniaków. Sherlock miał wrażenie, że tylko ona jedyna zmusza się do wyobrażenia tęczy i jednorożców, kiedy reszta rodziny widziała realistycznie posępny obraz.
– Miałem mały kryzys w firmie, ale opanowałem sytuację – odpowiedział grzecznie ojciec. Sherlock wywrócił oczami, chcąc zapaść się pod ziemię. To było żenujące. To jak wszyscy podlegają tej kobiecie. To jak sobie ich zwerbowała.
– A ty Mycroft? – spytała starszego syna. Sherlockowi nie umknęło to, że Mycroft spojrzał na niego ukradkiem. Nie mów im. Szesnastolatek już niemal się modlił. Wszystko, by Mycroft im nie powiedział. Chyba nie mógł mu tego zrobić prawda? Jeśli okaże się, że kolejny raz zaufał nieodpowiedniej osobie... Zacisnął ręce na materiale spodni i zacisnął mocno zęby chociaż z całych sił starał się nie pokazywać im swojego strachu.

– To był spokojny, dobry tydzień. Moja sekretarka sprawdza się znakomicie – odpowiedział ze sztuczną kulturą. Matka mruknęła usatysfakcjonowana. Sherlock odetchnął. Kamień spadł mu z serca, chociaż to nie do końca czuć było jak kamyczek a jak spadająca góra... Więc tak. Góra spadła mu z serca. Jakkolwiek głupio by to nie brzmiało było to prawdą.
– Sherlock – zwróciła się do niego ze sztucznym uśmiechem. Chłopak odruchowo wyprostował się i spojrzał matce w oczy.
– Dobrze – odpowiedział cokolwiek, kierując swój wzrok w talerz, który był praktycznie pusty.
– Może coś więcej? – zapytała kobieta. Sherlock skrzywił się. Czy jedno słowo nie mogło zapokoić jej... Potrzeb?
– Nie. – Kobieta wydawała się lekko oburzona tą odpowiedzią, ale Sherlock niespecjalnie się tym przejął.
– Sherlock proszę, nie zaczynaj znowu. – Czego ma nie zaczynać? O co jej chodziło? Sherlock zawsze to widział na odwrót. To ona zaczynała, to ona się czepiała. W ogóle jego zdaniem jego matka widziała go jako błąd, jako nic nie warty worek, którym można rzucać z kąta w kąt i być może to była prawda ale Sherlock nie chciał wiedzieć. Nie chciał być nic nie warty.
– Nie zaczynam – powiedział sucho, wstał od stołu i wyszedł z kuchni. Nie mógł dłużej wytrzymać. Po prostu chciał zamknąć się w swoich ścianach. Mogłyby go zgnieść. Zmiażdżyć. Nie musiałby więcej tego znosić.

〤〤〤  

Matka niemal natychmiast podniosła się znerwicowana, ale Mycroft powstrzymał ją przed całkowitym wybuchnięciem na Sherlocka. Chciał żeby zostawiła go w spokoju. Chciał żeby wszyscy zostawili go w spokoju. By pozwolili mu się z tym zmierzyć, zwalczyć to, ale każdy umiał jedynie pogorszyć sytuację.
– Ja do niego pójdę – powiedział, łapiąc kobietę za ramię.
– Pójdź. Może ty do niego dotrzesz. Ten bachor potrzebuje dyscypliny! – krzyknęła nieoczekiwanie. Mycroft chciał zaprzeczyć jej słowom, coś powiedzieć... Wiedział jednak, że to zaprowadzi ich donikąd. Wyminął kobietę bez słowa i pokierował się do swojego brata. Kto wybudował tu tyle schodów!? Mycroft nie wiedział, ale był głupcem. Stawiał kroki na pojedynczych stopniach czując, że im wyżej jest tym więcej tlenu mu brakuje. Ostatnim razem gdy tu wchodził, znalazł Sherlocka w łazience, za pralką. Był taki...
Skrzywdzony. Nie było lepszego określenia na to co zobaczył.

ⒹⓩⓘⓦⓐⓚOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz