3.4K 474 361
                                    

  ·٠•● Rozdział  ⑩ ●•٠  

– Jest smutny, kiedy na niego nie patrzysz – powiedziała pewnego razu Molly, patrząc na blondyna ze zmęczonym uśmiechem, po czym odeszła od niego, zostawiając Johna kompletnie wytrąconego z równowagi. Była od Sherlock starsza jedynie o rok. Widziała go w szkole, widziała go w zakładzie, kiedy pomagała na kuchni swojej mamie i za każdym razem wyglądał tak samo. Wyglądał jakby był rozbity. Molly nie znała szczegółów, ale nie była to jej rola. To John powinien dotrzeć do sedna i chociaż dziewczyna była odrobinkę (bardzo) zazdrosna to pozwalała mu na to. 

Sherlock zawsze odtrącał Molly, to się nie zmieni. Nie są sobie przeznaczeni. To życie, a nie jakaś bajka o Kopciuszku. Na szczęście nikt nie zabraniał Molly marzyć. Nie zabraniał jej wymyślać sobie absurdalnych scenariuszy. Nie wszystko jednak musi kręcić się wokół jednej osoby w życiu Molly. Nawet nie powinno. Dziewczyna westchnęła, sprawdzając swój telefon. Jej przyjaciółka, Sarah kolejny raz namawiała ją na wielką imprezę u elity jej szkoły. Nie chciała tam iść. Po pierwsze co miałaby założyć? Po drugie co miałaby tam w ogóle robić? Nienawidziła tańczyć, nie piła alkoholu i niezbyt dobrze czuła się w dużym tłumie czy chociażby podczas rozmowy z kimś obcym. Nie to zdecydowanie zły pomysł. Lepiej zostać w domu, takie życie nieśmiałej osóbki. Będzie ubrana w zwykłe getry i ten szeroki, obrzydliwy sweter. Na kolanach będzie leżeć kotek o imieniu Myszka. Molly bardzo dobrze wiedziała jaki to paradoks, kiedy ją tak nazywała. Być może to właśnie dlatego chciała, by tak miała właśnie na imię. W ręku będzie trzymać kubek gorącej kawy. Jej twarz, z włosami związanymi w zwykłego kucyka, skierowana będzie ku telewizorowi, gdzie fikcyjni bohaterowie po raz kolejny nauczę jej więcej niż jej aktualne życie.

Jej mama zawsze się tym martwiła. W przeciwieństwie do swojej córki była duszą towarzystwa. Wszędzie było jej pełno. Nie ominęła ani jednej imprezy, chyba, że była chora i miała tylu przyjaciół, że nie dałaby rady zliczyć ich u palców u dwóch dłoni i dwóch stóp. Bała się, że Molly ma jakieś problemy, że być może nie radzi sobie z czymś i zamyka się w pokoju z dwoma stosami książek, ale nie. To była po prostu jej córka. Jej mama powinna zacząć się się martwić dopiero gdy Molly rzeczywiście na jedną z tych imprez pójdzie. 

Kiedy pewnego dnia Molly powiedziała, że w przyszłości chciałaby przeprowadzać sekcję zwłok, jej matka nawet tak bardzo się nie zdziwiła. Zaśmiała się i wróciła do kuchni, mówiąc pod nosem coś o tym, w kogo do cholery jej córka się wdała, bo na pewno nie w nią. Jej tata również nie zachowywał się jak ona. Mama dziewczyny podejrzewała dziadka. Zawsze był tym cichym chłopcem z marzeniami zbyt wielkimi, by mogły pomieścić mu się w głowie. Zawsze miał niestandardowe odpowiedzi na każde pytanie, a codziennie można było dostrzec w jego ręku książkę, za każdym razem inną.

– Kotku, nalej wszystkim kompotu – poprosiła jej mama, wstawiając jej na wózek kilka wiader soku.

– Jasne – odpowiedziała z uśmiechem i wjechała na jadalnię, jej wzrok mimowolnie podążył do ciemnych loków, jasnej cery i niebieskich oczu. Nie mogła nic na to poradzić. Miłość rani. To normalne. By kochać, trzeba również cierpieć. Gołym okiem można było zobaczyć jak bardzo Sherlock się tego boi. Jak bardzo nie chce kochać, by nie cierpieć, ale w ten sposób jest jeszcze gorzej. Chłopak nie wiedział, że to normalne, Sherlock nie wiedział, że dla miłości po prostu się cierpi. Kto miałby mu o tym powiedzieć? Molly znała jego rodzinę. Była okropna. Tylko na pokaz.

Wróciła do domu padnięta, czując tępy ból w głowie i ucisk w kręgosłupie. Bez życia, upadła na łóżko, po czym przez długi czas patrzyła na sufit, w jego różowy kolor. Chciałaby być bliżej Sherlocka, tak jak Cynthia. Chciałaby, by Sherlock zaakceptował ją jako przyjaciółkę. Chciałaby, by wiedział, że może na nią liczyć.

ⒹⓩⓘⓦⓐⓚOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz