3.1K 420 180
                                    

·٠•● Rozdział ⑪ ●•٠

Był już wieczór. Budynki zdawały się być coraz ciemniejsze, przez znacznie mniejszą ilość światła, które na nie padało. John mimo tego uśmiechał się głupio do siebie, idąc znajomą mu już drogą do znajomego mu domu. I chociaż był tam już wiele razy, nadal nie mógł wyjść z podziwu. Może styl, w którym zrobiono większość pomieszczeń nie szczególnie przypadał mu do gustu, ale i tak umiał dostrzec w tym jakiś rodzaj piękna.

Kiedy John napotkał ogromny dom, westchnął. Jeszcze miesiąc i pół temu przechodził tędy nie poświęcając mu większej uwagi, teraz dom był jego celem, miejscem, do którego przychodził prawie codziennie. Czasem miał wrażenie, że jest to bardziej jego dom, niż państwa Holmes. Nie chodziło o bogactwo, o luksus i wygodę, a chodziło o czas. Państwo Holmes pojawiali się w domu późnymi wieczorami, czasem zaraz po powrocie gdzieś wychodzili. Jedynie w weekendy zostawali w domu najdłużej.

Blondyn wszedł do domu bez pukania. Sherlock go tego nauczył, kiedy pewnego razu przyszedł. Chłopak otworzył mu wtedy w ciemnych dżinsach, fioletowej koszuli i niebieskim szlafroku, na włosach miał gogle, a na rękach niebieskie, gumowe rękawiczki. Spojrzał na Johna z poirytowaniem.
- Nie możesz sam sobie otworzyć tych drzwi!? Czy to takie trudne!? Tu masz klamkę, sięgasz po nią dłonią, o w ten sposób - złapał za klamkę, wychodząc na betonowy próg w samych skarpetkach w czarno-żółte paski. - Pociągasz i magia, John! Wiesz co się wtedy dzieje!? Coś naprawdę niespodziewanego! Po prostu nie uwierzysz. Drzwi się otwierają! Ty nie musisz czekać, aż ci je otworzę, a ja nie muszę za każdym razem zbiegać po tych durnych schodach! - wygarnął mu wtedy, po czym wszedł obrażony do domu. I chociaż John wiedział, że Sherlock mówił całkowicie poważnie i był całkowicie znerwicowany to nie mógł przestać się śmiać.

Jak zwykle zdjął buty i swoją kurtkę. Nie próbował ukrywać swoich rzeczy, tak jak za pierwszym razem. Były na widoku, ale nikomu nie zdawało się to przeszkadzać. John wszedł do środka, ale zamiast pokierować się do Sherlocka, wlazł najpierw do kuchni. Wyjął z kieszeni mały słoiczek dżemu brzoskwiniowego i postawił go na blacie. Kochał dżem brzoskwiniowy. Zresztą, po co się okłamywać? Kochał wszystkie dżemy, ale brzoskwiniowy był najlepszy. Wyjął formę na kostki lodu i zaczął przekładać do nich dżem, po czym włożył całą formę do zamrażalnika. Przemieszczał się po kuchni Sherlocka bez problemu. Przez głowę przemknęło mu kolejne wspomnienie.

- John! Czy to takie trudne zapamiętać gdzie co jest!? - spytał ciemnowłosy.
- Nie przesadzaj, kiedyś ogar-
- JOHN! Kiedy wychodzisz z mojego pokoju zrobić herbatę, nie wracasz przez 36 minut i 51 sekund, a to już prawie 37 minut! Jak można tak długo-
- JAK MOŻNA MIEĆ TAK WIELKĄ KUCHNIĘ!? - krzyknął w końcu blondyn. Sherlock zamilkł. - Spójrz! Twoja walona kuchnia jest dwa razy większa od mojego salonu i ma więcej szafek niż u mnie jest w całym domu!
- Dobrze, w takim razie otwórz w głowie swój zakurzony notatnik i spróbuj nadążać - polecił Sherlock. Blondyn kiwnął głową, siadając na krześle. - Tu masz herbatę, tu są sztućce, tu przyprawy...

John przypatrywał mu się z uwagą, aż w końcu Sherlock skończył wymieniać.

- Mam pytanie - oznajmił John. Sherlock spojrzał na niego wyczekująco. - To gdzie była ta herbata?

- JOHN! - krzyknął niemal załamany Sherlock. John zaśmiał się.
- Nie moja wina, że wymieniłeś ją na samym początku-

- Zrobiłem tak, bo myślałem, że zapamiętasz... Herbata jest tutaj - pokazał Sherlock.
- Jasne, świetnie, dzięki, teraz ogarniam...

Sherlock zaczął wychodzić z kuchni, a John robić herbatę.
- A gdzie był cukier? - spytał jeszcze John. Mina Sherlocka była bezcenna.

John wyszedł z kuchni i poszedł do Sherlocka. Otworzył drzwi do jego pokoju i wszedł jak gdyby nigdy nic, siadając na fotelu okrakiem, ręce opierając na oparciu.
- Byłeś w sklepie - stwierdził Sherlock, zajęty swoim eksperymentem.

ⒹⓩⓘⓦⓐⓚOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz