Minął miesiąc na misjach. Bardziej się do siebie zbliżyliśmy, pomagałam mu przy TARDIS, nauczył mnie ją sterować, obsługiwania się jego kluczem. Robi coraz więcej tych kroków zbliżenia się do mnie, przez co jestem bardziej szczęśliwa, bo teraz wiem, że bardzo mu na mnie zależy.
Jesteśmy teraz na planecie Mulka, gdzie był bardzo dużo roślinności. Wyszliśmy i zamarłam. Tu prawie nic nie zostało z roślinności.
- Doctorze, obraliśmy dobry kurs? - spytałam rozglądając się.
- Tak, dobry. Bardziej rozbudowali tę planetę - odparł.
- Aż za bardzo - szepnęłam smutno.
Weszliśmy na platformę, gdzie czekał na nas nowy król tej planety.
- Witajcie, przybysze. To pewnie Doctor i jego przyjaciółki? - spytał podchodząc do nas.
- Tak, to Patricia i Rose - przedstawił nas.
- Miło mi was gościć w moich skromnych progach....
Zaczął jeszcze coś mówić, ale go nie słuchałam. Podeszłam do barierki i zaczęłam oglądać mały skrawek zieleni, gdzie było tylko parę drzew, krzaków o dużych kwiatów. Czułam ich ból, cierpienie i nienawiść do tego króla, który wymordował z zimna krwią tysiące żyjących roślinie stworzeń. Poczułam wiatr, który podesłał do mnie trochę pyłu. Usłyszałam setki głosów, które mówią :"Pomóż nam". Spłynęła mi samotna łza. Poczułam dłoń na ramieniu i się wzdrygnęłam. To była Rose.
- Dobrze się czujesz? - spytała z troską.
- Jestem.... Tak, tylko... - zaczęłam się plątać.
- Idź się połóż. Przyniosę ci jedzenie - szepnęła.
Kiwnęłam głową, odwróciłam się i poszłam. Nie mam zamiaru kłaniać się temu mordercy. Weszłam do TARDIS i podeszłam do panelu sterowania, by poszukać informację o tej planecie. Otworzyłam jeden plik i mnie zamurowało. Ta planeta to był kiedyś czysty ekosystem, gdzie żyło ponad tysiąc zwierząt i miliard roślin, płynęła czysta woda, było czyste powietrze. Tak było przez ponad tysiąc lat, aż do teraz, gdy pojawił się ten cały "król". Wyplenił wszystko z korzeniami. Znów poczułam wiatr i głosy: "Pomóż nam. Potrzebujemy cię". Pomogę im ponad wszystko.
- Co czytasz? - spytał Doctor wchodząc do środka - Była piękna, ale teraz będzie lepsza.
Popatrzyłam na niego zaskoczona.
- Ty to pochwalasz?! - prawie krzyknęłam - To morderstwo?
- To tylko wycięcie roślin - stwierdził wzruszając ramionami.
- TYLKO rośliny!! - krzyknęłam oburzona - One też mają uczucia, emocje. Odczuwają to wszystko jak my ludzie, tylko nie umieją się bronić. Ten...
- Patricia, wiem, że masz moc ziemi, ale nie czujesz tego samego, co one - rzekł spokojne.
- Właśnie, że czuję - odparłam - Rozwinęła mi się moc ziemi i słyszę, czuję i odczuwam wszystko, co rośliny na tej planecie. Jest tego teraz bardzo mało, bo ten egoistyczny morderca wyplenił wszystko z korzeniami. Cały czas słyszę, jak błagają mnie o pomoc, czuję ich ból....
- To TYLKO rośliny - rzekł zamykając pliki, które otworzyłam - Nie da się im pomóc..
- Jak możesz tak mówić i myśleć - rzekłam oburzona - Dla ciebie liczy się tylko to, czy jest to maszyna , robót i czy chodzi. Ale zaskoczę cię, Doctorze, rośliny też ODCZUWAJĄ. Jeśli nie chcesz im pomóc, to sama to zrobię.
Uszłam do drzwi, gdzie stała Rose z jedzeniem.
- Ty rób jak chcesz. Wolisz zostać z kosmitą, którego interesuje technologia, a nie życie innych roślin, to proszę bardzo. Idę ocalić życie przed istną katastrofą.
Wyszłam zdenerwowana z TARDIS i ruszyłam do małego lasku. Słyszałam, jak mnie wołają, ale miałam to gdzieś. Usiadłam na dużym głazie i patrzyłam na malutko lasek, który na Ziemi mógłby być parkiem. Czułam na sobie jakiś przyjazny i ciekawy wzrok. Poczułam pod stopami coś mokrego. To była malutką stróżka wody. Rozejrzałam się na wszystko strony, ale nikogo nie widziałam. Wystawiłam ręce przed siebie, z których poleciała woda napełniając po brzegi koryto. Po drugiej stronie odrodzonej rzeki był złamany duży kwiat. Przeskoczyłam zgrabnie na drugą stronę i uleczyłam go za pomocą pyłu. Szybko się wyprostował. Usłyszałam w lesie jakieś poruszenie. Podniosłam głowę i zobaczyłam zwierzę podobne do sarny. Było znacznie większe, zielone, miało granatowe oczy, które patrzyły na mnie z ciekawością. Wstałam powoli, by jej nie przestraszyć. Podeszła do mnie i ukłoniła. Sama też się ukłoniłam nie spuszczając z niego wzroku. Wstało z przysiadu i kiwnęła głową, by za nią poszła. Pewnego poszłam za nią do lasu. Rośliny ustępowały pod moimi stopami i odsłaniały widok. To, co zobaczyłam, zaparło mi dech w piersiach. W tym małym lasku było więcej roślinności niż myślałam. Pewnie używali czegoś do zakrywania tego. Też było przedstawiciele wielu gatunków roślin i zwierząt. Przeszliśmy do małego pagórka, gdzie leżał duży przedstawiciel galaktycznego jelenia. Był duży, zielony, zamiast rogów miał korzenia, miał 4 paru oczu, które były zamknięty. Zauważyłam, że miał duża ranę na tylniej nodze. "Ulecz go. To nasz król"- wysłała do nie telepatycznie sarna -" Ma wbitą duże kulę metalu, przez co traci siły". Podeszłam do nie ostrożnie. Podniósł ciężkie powieki i spojrzał na mnie. Ukłoniłam się spuszczając wzrok.
- Królu, ta dziewczyna napełniła rzekę wodą i uleczyłam kwiat Mildga, ostatniego przedstawiciela tego gatunku - rzekła sarna ludzkim głosem - Sama to widziałam.
- Podejdź tu - rzekł król do mnie - Proszę, pomóż mi.
- Zrobię to, co w mojej mocy, królu - odparłam podchodząc do niego.
Kucnęłam obok niego i obejrzałam ranę. Była głęboka i widziałam skrawek metalu. Wyciągnęłam rękę przed siebie i przywołałam kulę, która była jeszcze gorąca. Schowałam ją do kieszeni marynarki, wyciągnęłam ręce nad jego nogą przywołując ziemię, która go delikatnie o skutecznie leczyła. Po minucie była cała. Wstał powoli tak jak ja.
- Dziękuję ci za pomoc. Jak mamy ci się odwdzięczyć? - spytał patrząc na mnie czarnymi oczami.
- Niczym, panie. Chcę wam pomóc odzyskać te planetę i ją wypełnić roślinnością jak wcześniej - rzekłam poważnie - Czuję ból roślin, które cały czas...
- Masz dar żywiołów - przerwał mi - Czuję to. Namów przyjaciół, by tu przyszli i pomogli nam. Sami nie damy rady.
- Dobrze, królu - odparłam - Wybacz, panie, ale kto cię postrzelił?
- Armos. Ten król. W ten sposób zdobył władzę. Byłem słaby przez dwa tygodnie, aż tym się pojawiłaś. Idź do nich i powiedz, co się dzieje.
- Dobrze, królu - powtórzyłam.
- Odprowadzę cię na skraj lasu - zaproponawał.
Szliśmy w ciszy, a zwierzęta schodziły nam z drogi. Był już ranek.
- Dziękuję ci jeszcze raz. Przyjdź dzisiaj z przyjaciółmi, Patricio.
- Jak sobie życzysz, królu - rzekłam z uśmiechem.
- Mów mi Maro - rzekł z uśmiechem.
- Dobrze, Maro - odparłam odwzajemniając uśmiech.
Szłam w kierunku TARDIS i czułam jeszcze jego spojrzenie. Weszłam do środka i od razu zostałam zaatakowana przez Rose.
- Gdzie byłaś całą noc?! - krzyknęła.
- W lesie. Pomagałam władcy temu lasku i planecie. I nie mam na myśli tego mordercy, tylko prawowitemu królowi - odpowiedziałam spokojnie wchodząc na dół - Gdzie Doctor?
- Poszedł do pałacu.
- Świetnie - sarknęłam - Nie ufaj mu. On postrzelił króla tej planety by zdobyć władzę. Użył do tego tej broni - wyciągnęłam kulę - Uleczyłam go w porę, bo jeszcze parę dni i by umarł. Chce naszej pomocy, by uratować tę planetę przed totalna zagładą. Wierzysz mi?
- Tak - odparła szybko - Nie wiem, jak Doctor.
W tej chwili zamknęły się drzwi i zszedł zadowolony Doctor.
- Dzisiaj król usuwa ten las. Chce, bym mu pomógł.
- Co! - wrzasnęłam - Proszę, powiedz, ż mu nie pomożesz.
- Pomogę - odparł - Ten las...
- W nim wszystko żyje - krzyknęłam - Byłam tam całą noc i widziałam. Uleczyłam jego króla i wyciągnęłam tę oto kulę, która zabijała go powoli przez dwa tygodnie. To ten morderca to zrobił. Nie widzisz, że on chce zawładnąć tą planetą, a ty mu jeszcze pomagasz?
Zaczął oglądać broń i czekałam. Dzwonił telefon, ale go ignorowałam, tylko czekałam na jego reakcję. Powąchał i spróbował, czy to krew. Rose odebrała i gadała przez Skypa z ciocią Phoebe.
- To tylko sok drzewny - rzekł.
- Taką mają krew, a ty jak zwykle mi nie ufasz - warknęłam - Do jasnej cholery, kiedy zaczniesz mi ufać. Co mam zrobić, powiesić się?
- Bądź poważna - rzekł spokojnie.
- To ty bądź poważny i zacznij mi ufać. Nie ufasz mi, dlatego że jestem człowiekiem czy czarownicą, która uratowała więcej istnień niż ty?
- Auć - rzekła ciocia Phoebe - To bolało.
- I dobrze. Rób jak chcesz. Ja nie mam zamiaru patrzeć, jak ta planeta umiera między innymi z twoich rąk - warknęłam zabierając mu kulę - Czuje to samo, co ja do niego? Nie sądzę - rzuciłam do cioci i wyszłam na zewnątrz.
Usiadłam na tym samym kamieniu co wcześniej i czekałam, aż wyjdzie ze statku. Nie chce go teraz widzieć na oczy. Po chwili poczułam, jak w brzuchu zaczyna mi burczeć. Zdenerwowana weszłam do statku, gdzie siedzieli i rozmawiali. Ignorując ich zeszłam na dół, by zrobić eliksir, przez który przestanę być głodna.
- Znów uciekasz? - spytał schodząc ze schodów.
- Nie. Robię eliksir na głód. Nic nie chcę od tego mordercy - rzekłam wypijając granatową miksturę, która starczy mi na 3 godziny.
- On taki nie jest. - zaczął.
- Czemu ufasz temu facetowi, którego znasz tylko jeden dzień, a je ufasz przyjaciółce, która podróżuje z tobą rok? - przerwałam patrząc na niego.
- On chce dobrze.
Przewróciłam oczami, chwyciłam go za głowę i wysłałam to, co widziałam w nocy . Wzięłam dłonie z jego głowy i szepnęłam.
- Teraz mi ufasz?
Chciałam go minąć, ale chwycił mnie pocałował. Oddawałam te pocałunki powoli i z zapamiętaniem.
- Przepraszam - szepnął - Za wszystko. Wybacz mi, proszę.
- Wybaczę, jak pójdziesz dzisiaj wieczorem ze mną i Do prawowitego króla tej planety - rzekłam.
- Pójdę - odparł poważnie - Spójrz do góry.
Spojrzałam i zamarłam. Ciocie, wujkowie i rodzice, którzy oglądali to przedstawienie, dają pieniądze cioci Phoebe i wujkowi Coop'owi.
CZYTASZ
Czarodziejka i Doctor Who - początek
Fiksi PenggemarMoja opowieść, jak sam tytuł wskazuje, jest o Czarodziejce Żywiołów, Patricii Halliwell, najstarszej córce Piper Halliwell i Leo Wyatta. Spotyka ona tajemniczego mężczyznę, który mówi jej, że potrzebuje jej w kosmosie, przyszłości, teraźniejszości i...