Ruby #5

3.8K 145 19
                                    

Siedzieliśmy w ciszy. Miałam wiele pytań do Carlisle'a i Esme, a oni do mnie. Pozostali przypatrywali mi się z ciekawością.
- Przed polowaniem o czymś rozmawialiśmy, ale nie jestem w stanie sobie przypomnieć. Głód odebrał mi rozum. - zaśmiałam się w duchu. Spojrzałam na moich "niby" rodziców.
- Pytałaś o wypadek, w którym zginęła twoja rodzina. - odpowiedziała Esme.
- Opowiem ci do końca. - włączył się Carlisle. - Tylko ty przeżyłaś. Ratownicy przywieźli cię w stanie krytycznym. Nie miałaś żadnych szans na przeżycie. Ciągle szeptałaś, że chcesz żyć. Nie mogłem cię tak zostawić. Zadzwoniłem do recepcji mówiąc, że jesteś zdrowa i zaadoptuje cię z Esme, byś nie tułała się po sierocińcu. Uwierzyli. Przywiozłem cię i zmieniłem. - mężczyzna spojrzał na mnie z lekkim uśmiechem.
- Uważam, że twoja decyzja była słuszna. - odpowiedziałam mu, ale ból w zimnym sercu powiększał się z każdą minutą. Czułam się, jakby spadły na mnie tony ołowiu. Straciłam rodzinę, którą kochałam a to wszystko z mojej winy.
- Dlaczego się obwiniasz za wypadek? - spytał Edward. To było krępujące.
- Jechaliśmy na nasz tradycyjny biwak. Miałam złe przeczucia. Powiedziałam o tym tacie, ale tylko tym go rozwścieczyłam. Gdyby był spokojny bez problemu zapanowałby nad kierownicą i zjechał ostrożnie z drogi. Tir by w nas nie uderzył, a moja rodzina dalej by żyła. ZAWSZE wszystko niszczę. To moja cholerna wina. Madison miała wielkie plany. Miała wiele talentów. Rodzice mogli dożyć starości. - złapałam się za twarz. Nie potrafiłam już wytworzyć łez, więc tylko lekko dygotałam. Ktoś mnie przytulił. Jasper chyba znów zaczął kontrolować moje emocje.
- Przykro nam, ale teraz my ci pomożemy. - powiedziała Alice. - Ja się zbieram. Choć Jazz. - usłyszałam trzask drzwi wyjściowych. Po chwili zniknął również Edward. Rose i Emmett poszli na górę. Esme wymieniła spojrzenie z mężem, który poszedł do gabinetu na górę. Ona dalej mnie obejmowała.
- Wiem, że będzie ci trudno zaakceptować nas jako rodziców, ale spróbuj, by nie czuć tak wielkiego bólu. Dasz radę słońce. - kobieta mocno mnie przytuliła. Mimo, że czułam się niezręcznie lekko się rozluźnilam. Nie miałam innego wyboru niż akceptacja nowej rodziny. Nie to że ich nie polubiłam, ale strata bolała mnie coraz mocniej.
- Idę na polowanie. Carlisle jest w gabinecie w razie potrzeby. - pocałowała mnie w czoło i wyszła. Nie znałam Esme, więc nie potrafiłam sobie wytłumaczyć jej zachowania. Postanowiłam porozmawiać z moim nowym ojcem. Nie chciałam być jak na tą chwilę sama. Znów zapukałam i weszłam.
- Nie chcesz być sama prawda? Rozumiem to. Trochę podobna sytuacją była z Edwardem jeśli chodzi o ten ból. Siadaj. - wskazał mi ten sam fotel co wcześniej, ale zajął miejsce za biurkiem układając papiery.
- Jak Esme tak szybko potrafi um... nie wiem jak to nazwać, ale chodzi mi o to, że jest dla mnie taka troskliwa. Całuje mnie jak no... matka. Wiem, że już nią jest, tylko jak ona to robi, że tak szybko oswaja się z ludźmi? Ty też tak masz? -moje pytanie było strasznie haotyczne, ale nie potrafiłam tego ująć inaczej.
- Esme ma bardzo smutną historię. Straciła swojego dziecko. Nie było w tamtych czasach leku na zapalenie płuc. Dalszą historia nie nawiązuje do pytania, więc przejdę do sedna. Esme kocha dzieci. Jest bardzo rodzinna i dobra. To anioł. A ja jestem ojcem i również kocham nasze wszystkie dzieci. Jesteś naszą nową córką. Wiesz, że jestem tu dla ciebie i innych. - uśmiechnął się do mnie i zaczął szukać między zakurzonymi tytułami książek.
- Jaki mamy miesiąc? - spytałam.
- Październik, a dokładnie siedemnasty. Godzina pierwsza dwadzieścia trzy. - mężczyzna usiadł i przyglądał mi się.
- Czy potrzebujesz rzeczy osobistych z starego domu?
- Myślę, że kilka się znajdzie. Chciałbym ci podziękować, że przyjąłeś mnie pod swój dach i postanowiłeś wychować wraz z Esme. Rzadko spotyka się takich ludzi. - nerwowo bawiłam się palcami.
- Zawsze służymy ci pomocą. - uśmiechnął się. Podeszłam i lekko go uściskałam. Również mnie przytulił. Należało mu się. Miał wielkie serce. Gdy Esme wróci również jej podziękuję. Wyszłam z gabinetu i udałam się do pokoju. Usiadłam na sofie. Nie mogłam spać. Przecież byłam nieżywa. Spróbowałam skupić się na mojej wyobraźni, by odłączyć się od świata realnego.

***

Właśnie ustawialiśmy meble do mojego nowego pokoju. Lubiłam głębsze kolory, więc postawiłam na ciemny brąz. Esme mówiła, że będzie ponuro, ale to mój wybór. Znała się na rzeczy, w końcu była architektem. Coraz bardziej włączałam się w życie rodzinne. Dużo rozmawialiśmy, chodziliśmy na polowania. Poznawałam świat wampirów z pomocą mojego przybranego rodzeństwa. Emmett zawsze mnie pociesza i bawi się, jak z młodszą siostrą. Rose oraz Alice próbowały zmienić mój gust. Często oglądamy romanse i komedie. Jasper trenował że mną, ukrywanie różnych aspektów moich nietypowych umiejętności, takich jak szybkość i zbyt przesadna gracja. Edward i ja rozmawiamy często o muzyce i książkach. Świetnie czułam się w towarzystwie całej piątki, ale bałam się jak poradzę sobie w szkole. Carlisle i Esme próbują zmienić moje dość negatywne nastawienie. Wspierają mnie, troszczą, przytulają. To wspaniałe. Moje ludzkie życie, zaciera się w pamięci. Sama nie jestem pewna czy to dobre. Ktoś machnął mi ręką przed oczami.
- Fajnie, że o nas tak myślisz. - powiedział Edward, posyłając uśmiech. Zarumieniłam się.
- Czasami daj mi trochę prywatności bracie. - zaśmiałam się, przesuwając biurko do ściany.
- Nie licz na to. W jego towarzystwie to raczej marne szanse. Wścibski rudzielec. - Rosalie trzepneła go w tył głowy.
- To jasny brąz Rose. - zaśmiałam się, lustrując pokój wzrokiem. Podziękowałam za pomoc i pozowałam im już sobie iść. Dzień wcześniej zabrałam kilka rzeczy z rodzinnego domu. Ubrania, kosmetyki, laptop, płyty oraz książki. Nie było tego zbyt wiele, bez problemu przyniosłam dwa kartony. Układałam to wszystko na swoje miejsce. Lubiłam gdy wszystko leżało na swoim miejscu, choć rzadko zdarza mi się sprzątać. Usiadłam przy biurku, otwierając laptop. Zastanawiałam się, czy ktoś chciał się ze mną skontaktować. Cullenowie mieli szybki internet. Zalogowałam się na popularny portal społecznościowy. Kilka bliskich osób napisało do mnie, słysząc o tragicznym wypadku. Odpisałam, że już nie mieszkam w Seattle, urywam kontakt. Nie było mi przykro. Z nikim nie związałam się jakoś w szczególności. Usunęłam konto. Nowy rozdział, nowe znajomości. Czas zacząć cieszyć się życiem.

"You're an angel" / Saga Zmierzch / POPRAWKIOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz