seven

3.2K 336 26
                                    


Listopad był ciężki. Zimny i ponury. Rey po raz pierwszy od stuleci zatęskniła za słońcem.

Pomyślała o tym siedząc w sali z biologii, patrząc tęsknym wzrokiem za okno. Tęsknym bez powodu.

Bloki po obu stronach ulicy były obrzydliwie szare, ale najwyraźniej miasto Burlington postanowiło wpłynąć na humory mieszkańców i zmienić wszechobecne zniesmaczenie i niezadowolenie z życia, wywieszając na ponad miesiąc wcześniej świąteczne dekoracje. Audrey właśnie trafiła na jeden z takich pokazów. Z klasy biologicznej miała wyborny widok na cały plac boju - kilku mężczyzn w roboczych ubraniach przypinało na słupach neony w kształcie bombek oraz dzwoneczków, których kontury wieczorami miały świecić kolorowym blaskiem, przypominając wszystkim o nadchodzącym czasie miłości, rozwiązywania konfliktów i rodzinnego ciepła.

Audrey wlepiła wzrok w jedną z neonowych bombek, próbując przypomnieć sobie co czuła rok wcześniej, kiedy tak samo jak teraz patrzyła na tandetne uliczne świecidełka. Nie mogła, nie potrafiła wzniecić w sobie tej dziecięcej ekscytacji związanej z niecierpliwym czekaniem na przystrajanie drzewka; tym razem powietrze nie pachniało goździkami i cynamonem.

Audrey trwała w zawieszeniu, nie widząc przed sobą przyszłości, ani tego co było wcześniej. Poniekąd nawet teraźniejszość skurczyła się do szybkich wdechów i wydechów, i zaciskania dłoni w kieszeniach płaszcza.

Listopad był wypełniony ciemnymi kolorami, nagimi konarami drzew i smrodem spalin.

Audrey odczuwała to szczególnie boleśnie, kiedy jej mama zaoferowała, że przez pewien czas będzie wozić ją do szkoły samochodem. Właściwie to nie była propozycja z jej strony, bo zdanie które od niej usłyszała było raczej informacją, bez śladu pytajnika na końcu. Stojąc w wiecznym korku o 7:48 Rey czuła jak smród miasta wpełza przez szczeliny okien i drzwi do środka samochodu, otaczając ją smolistym sznurem, zacieśniającym się wokół szyi i nie pozwalającym oddychać. Chciała wtedy mówić, szlochać, płakać i krzyczeć, ale smog wypełniał jej płuca i zamiast słów wydobywała z siebie jedynie płytkie oddechy. Z czasem przyzwyczaiła się do milczenia i nie protestowała, kiedy odór miasta wpełzał w jej żyły, zatruwając krew, duszę i myśli.

Stan niemocy niósł ze sobą pewne ukojenie. Dziwną świadomość swojej nietrwałości i niemożności zmiany. Rey dostrzegła, że świat jest niezmienny w swojej zmienności, a ona oddziałuje na jego funkcjonowanie jak rysowanie patykiem po wodzie.

Listopad wypełniony był spojrzeniami pełnymi współczucia, cichym szelestem ludzi przemykających obok i unikaniem wzroku.

Jednak najgorsze były drobne gesty Katherine Smith, która zaczęła się zachowywać jak spłoszona sarna. Splatała dłonie, odwracała wzrok albo całkowicie zamykała oczy. Uśmiechała się nerwowo, udając rozbawienie.

Audrey czuła się, jakby kogoś zawiodła. Jakby po drodze popełniła jakiś błąd, ale nie mogła do niego wrócić i go naprawić, bo nagle znalazł się poza jej zasięgiem. Zrozumienie tego, że osoba, do której gwiazdy dążyła najwytrwalej z wszystkich jej przyjaciółek, nagle stała się nieosiągalna, prawie niedostrzegalna. Rey bolała świadomość, że dla swojego najwyższego wzoru była teraz złamana, niepełna, wybrakowana.

Bolała ją maska, którą musiała na siebie nałożyć. Bolało ją to, że nie dano jej szansy na wytłumaczenie swoich uczuć i myśli. Bolało ją to, że społeczeństwo zadecydowało za nią, w kwestii tego co będzie czuła, kiedy jej ojciec umrze.

Audrey Williams nigdy nie miała problemów z noszeniem ciemnych ubrań. Wiedziała też, że w szkole średniej liczącej kilka setek uczniów, mało kto zwraca uwagę na osobę tak bardzo nie wyróżniającą się z tłumu, zdawała sobie sprawę z tego, że zdecydowana większość jej rówieśników nie ma najmniejszego pojęcia o jej życiu i jego końcu.

reason for everything ✓Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz