thirty one

1.3K 132 8
                                    

Budząc się kolejnego dnia rano podziękowała niebiosom, że była sobota. Przez kilka minut pozwoliła swoim policzkom płonąć ze wstydu, który pojawiał się (nie po raz pierwszy) po wieczornej wymianie zbyt bezpośrednich myśli, a potem zaczęła poważnie zastanawiać się nad zmianą szkoły.

Ostatecznie wygrzebała się z kołdry, po raz setny w tym tygodniu ganiąc się za naiwność i infantylność. Zrobiła kilka kroków po pokoju, pozwalając aby dotyk zimnych desek pod bosymi stopami przywrócił jej zdolność myślenia, a potem, tknięta nagłym przeczuciem, podeszła do swojej pokaźnej biblioteczki. Przemknęła wzrokiem po książkach, które wydały jej się żałośnie dziecinne i schematyczne. Zrobiło jej się głupio, że jeszcze niedawno uważała je za źródło swojej mądrości.

Sfrustrowana własnym odkryciem poczłapała do łazienki. Nie chciała kolejny raz powtarzać tego słowa, ale nie potrafiła pomyśleć o sobie inaczej. Naiwna, naiwna, naiwna. Wszystko co robiła, było takie. Jej uwielbienie do papierowych postaci i utartych schematów, wiara w irracjonalne zbiegi okoliczności, które lubiła nazywać przeznaczeniem, brak kręgosłupa moralnego i wieczne relatywizowanie, a także wiara w to, że czeka ją szczęśliwe zakończenie.

Jedynym, czego mogła nauczyć się od książkowych bohaterów, była odpowiedzialność za swoje decyzje. Tymczasem nadal nie potrafiła przyznać się do błędu i zamiast tego - zmieniała punkty widzenia, wymyślała kolejne wymówki i nieustannie wmawiała sobie, że Matthew James w końcu zauważy, że jest lepsza od innych. Nie potrafiła żyć ze świadomością, że coś poszło nie po jej myśli. Zamiast szukać wyjścia, dreptała w kółko po dołku, do którego sama się wepchała.

Kilka miesięcy wcześniej w głębi duszy podśmiewywała się z Katherine, która miała tendencje do wyznaczania sobie celów, których nie była w stanie zdobyć. Gdy mogła mieć każdego chłopaka, wybrała jedynego, który nie zwracał na nią uwagi. Rey nie zauważyła, kiedy zaczęła powielać jej zachowanie.


Matthew: jak się spało?

Audrey: Średnio


Audrey czuła, jak żółć podchodzi jej do gardła. Nienawidziła tego, że Matthew zawsze zachowywał się, jakby wcześniejsza noc nigdy nie istniała. Nienawidziła go za umiejętność odcięcia się od wypowiedzianych słów, a jednocześnie cholernie mu jej zazdrościła. Od kiedy pozwoliła sobie na to, żeby znowu czuć, przestała panować nad emocjami.


Matthew: plany na dziś?

Audrey: Idę z koleżankami na herbatę


Prawda była taka, że Audrey nie miała najmniejszej ochoty ruszać się z domu. Po południu miało lać, ona nie miała busa powrotnego, a jej kieszonkowe od kilku miesięcy prędzej znikało niż się pojawiało, ale i tak nie miała nic do gadania. Katherine postawiła ją przed faktem dokonanym, nie pozwalając na jakiekolwiek obiekcje, a jej argumentem koronnym było stwierdzenie, że to idealna okazja na spotkanie się z Madeline Walker, z którą nie widziały się już wieki. I że nie przyjmuje odmowy.

W sąsiednim mieście, odrobinę większym od Burlington, była mała herbaciarnia, bezpiecznie ukryta w samym rogu osiedla, które lata swojej świetności miało już dawno za sobą, natomiast gwarantowało prywatność i wolne miejsce w ulubionej knajpce. Tak się kiedyś złożyło, że Kate i Rey, będąc w tamtym miejscu zupełnym przejazdem, trafiły do środka i od razu ujęło je urokliwe wnętrze - pełne starych dywanów zdobiących wszystkie ściany, gdzie poszczególne stoliki oddzielało przytłumione światło sączące się ze starych kandelabrów, a ze starego radia leciał cichutko nowoorleański jazz.

reason for everything ✓Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz