Faren leciał.
Nie dotykał błogosławionej ziemi, był zawieszony w próżni, na łasce i niełasce okrutnego nieba. Krasnolud miał uczucie, jakby jego droga miała się zakończyć dosłownie w tej chwili.
Nic już się dla niego nie liczyło...
Ani rodzina...
Ani towarzysze...
Ani Plaga...
Ani sprzęt czy ekwipunek...
Miał wrażenie, że zaraz pozna to, co znajduje się po drugiej stronie. Że jest to na wyciągnięcie ręki, że wystarczy tylko trochę się wyciągnąć i...
Faren spadł.
Krasnolud przetoczył się kilka razy po podłożu, wzbijając kurz i kawałki trawy w powietrze. Wyhamował na ogrodzeniu, łamiąc przy tym z co najmniej dwie deski. Leżał tak przez dłuższą chwilę nie mogąc złapać oddechu. Plecy bolały go jak diabli, zresztą nie tylko one. Miał wrażenie że nie ma ani jednego organu, który by go nie bolał.
Rozbawiony Alistair patrzył z zainteresowaniem.
- Kto by pomyślał, że krasnoludami da się tak daleko rzucać. Musiałeś pobić jakiś rekord, Faren. - Zauważył wesoło Strażnik z grzbietu własnego konia. Ten na którym bezkastowiec jeszcze przed momentem siedział sprawiał wrażenie że udzielił mu się nastrój blondyna.
Faren spojrzał z rozdrażnieniem w oczach na konia.
- Zrobił to specjalnie! Znienacka wierzgnął!
Blondyn pokręcił głową z uśmiechem.
- Ślamazara w życiu nie zrobił niczego znienacka. W każdym razie nie w ciągu ostatnich dziesięciu lat.
- Dlatego nazwaliśmy go Ślamazarą. - Zawtórował Alistairowi Dennet, mistrz koniuszy w Redcliffe. Opierał się wygodnie o drewniany płotek, pykając raz za razem obłoczki ze swojej fajki. W tym momencie Faren z przyjemnością wsadziłby mu tę fajkę w miejsce, gdzie słońce nie dociera.
-Mówiłem panie Krasnolud. Do konia trzeba jak do żony. Z szacunkiem i miłością ale jednocześnie stanowczo. Musisz być bardziej opanowany, inaczej znowu spadniesz.Bann Teagan udostępnił im konie ze stajni brata, by mogli szybciej się przemieszczać i Faren to rozumiał. Badając ostatnie kilka wieczorów mapy musiał przyznać, że na piechotę to prędzej ich Horda dopadnie, niż zbiorą na czas sojuszników. Jednak krasnolud miał wrażenie, że prędzej zrobi głęboki dół w ziemi spadając, niż nauczy się jeździć.
- Te cholerstwo na nogi, to... -Nie mógł znaleźć właściwego słowa.
- Strzemiona. -Podsunął Dennet.
- A jak zwał tak zwał. Te łajna bronta wiszą zbyt nisko, nie mogę dosięgnąć ich jednocześnie obiema nogami. A ten sznurek w pysku...
- Lejce -Poprawił Alistair z uśmiechem, podjeżdżając na swoim rumaku. Koń Farena leniwie skubał trawkę, nic nie robiąc sobie z ich rozmowy.
- Lejce-srejce są za krótkie! Muszę się mocno pochylać, gdy tylko to zwierzę zaczyna skręcać. -Warknął, ciągle leżąc na ziemi. Była o kilka sufitów wygodniejsza, od grzbietu tej bestii ze Ścieżek rodem. A na pewno nie zrzuci go z siebie.
- No, nie ma takiego leżenia, wstawaj! - Głos blondyna był ucieleśnieniem czystej złośliwości. - Nikt jeszcze nie nauczył się jazdy bez kilku upadków. Nauczysz się.
Faren jęknął siadając, walcząc z chęcią by zrzucić dowcipnisia na ziemię. Ot taki prosty rzut sztyletem, nie by zabić, ale porządnie pokaleczyć. Na raz pojawił się nad nim wielki cień.
CZYTASZ
[Dragon Age] Z Kurzowiska do...
MaceraFaren nigdy nie był zbyt dobry czy miły dla innych. W końcu czego innego się spodziewać po bezkastowym rzezimieszku? W Orzamarze to kim jesteś zależy od kasty w której się urodziłeś. Ci bez kasty mają trzy piękne drogi do wyboru: wyjdą na powierzch...