Portowa tawerna Pico stanowiła jedną z największych budowli nabrzeża w tej części Wszechoceanu. Todd, właściciel, często chwalił się, że jest największa, ale prawda jest taka, że zajmowała dopiero czwarte miejsce pośród innych budynków.
Ten obszerny gmach wzniesiony z ciemnego, wygładzonego falami morskiego kamienia stanowił dla wielu bezpieczną przystań po ciężkim rejsie, lub przeciwnie - miejsce, w którym wyprawa miała się dopiero rozpoczynać.
Żeglarze, poławiacze, kurierzy, kupcy, zwykli mieszkańcy. Wszyscy dążyli od czasu do czasu do tawerny, by odbić sobie wesołością i upojeniem minione utrapienia, lub przeżyć wieczór radości tuż przed wyjściem w morze.
Załoga kapitana Jona należała do tego drugiego rodzaju.
Dodatkowo do zwyczajnego otwarcia dziś wieczór organizowano tańce. Ścisk mas istot był ogromny, takie zabawy zawsze cieszyły się w Pico wielkim zainteresowaniem, tak tych którzy mienili się tancerzami, jak i zwykłych obserwatorów. Orkiestra stroiła już instrumenty, ponad głosami rozmów dało się już rozróżnić gwizdy piszczałek, pomruk bębna, czy melodyjny jęk skrzypiec. Gdy załoga Jona znalazła dla siebie wolny stolik z boku sali, a Daruk i Jasil ruszyli ku szynkwasowi by zamówić napoje dla siebie i innych, z grupy muzykantów wyłonił się jeden człowiek i gdy tylko jego koledzy dobyli pierwszych dźwięków ze swych instrumentów zaczął obtańcowywać pole taneczne klaszcząc i przytupując, jednocześnie spędzając ludzi z parkietu i zachęcając tańczących by do niego dołączyli. Wkrótce pierwsze pary zawirowały ze sobą, co orkiestra nagrodziła skoczną fanfarą. Głośne śmiechy i okrzyki pijących przełamywały oklaski i gwizdy obserwatorów zabawy, których nie szczędzili parom będącym w stanie zaimponować im szczególnie zgrabną, lub popisową figurą.
Alla, która do tej pory tylko kołysała się przy stoliku ze zmrużonymi oczyma nagle poderwała się i zwinnie przecisnęła przez tłum, by wręcz wskoczyć na środek parkietu w akrobatycznym piruecie, wciąż perfekcyjnie dotrzymując taktu nadawanego przez orkiestrę. Ją również nagrodzono krótkim pasażem, gdy samotnie zaczęła krążyć po polu do tańca, wdzięcznym gestami i uśmiechami odtrącając wszystkich, którzy zapragnęli jej partnerować.
Jon uśmiechnął się na ten widok sącząc swój napój z blaszanego kubka.
- A pan nie tańczy, kapitanie? - zagadnął Sulfelg mieszając drewnianą szpatułką swój parujący, ziołowy wywar.
- Nie. - odparł zapytany. - Tę przyjemność zostawię sobie na inny czas.
Nagle radosna melodia którą ciągnęli muzycy zmieniła się trochę, jakby urwała na moment przerwana okrzykami gniewu i oburzenia, by po chwili powrócić, ale wszyscy byli już pewni tego, że na parkiecie coś się działo. Alla stała w rogu pola z dłońmi zaplecionymi przed sobą, a wokół niej kilku mężczyzn - ludzi i elfów - napastliwie usiłowali zmusić ją do wyboru jednego spośród nich. Po ich gwałtownych ruchach, podniesionych głosach i rumianych gębach od razu poznać było można, że nie przyszli do tawerny by tylko tańczyć i teraz też nie o taniec im chodziło. Atmosfera tężała, bo muzycy i bawiący się większą uwagę przywiązywali do wiszącej w powietrzu szarpaniny, niż do dalszych harców, jednak nikt nie podszedł, by osadzić w miejscu pijaków i ocalić cześć młodej genasi.
Jon zerwał się z miejsca, Sulfelg uczynił podobnie choć z większym ociąganiem. Ze swojej strony widzieli, jak przez zbitą masę ludzką od szynkwasu z trudem przeciska się Daruk. Nigdzie nie było Jasila, ale w przestraszonych oczach Alli widać było, że wytrwale szuka go wzrokiem w wielobarwnym tłumie.
Cała sytuacja mogła skończyć się bardzo nieprzyjemnie. Kapitan i elf bezskutecznie starali się przyjść swojej towarzyszce z pomocą, czarnoskóry marynarz również utknął pomiędzy gapiami, mimo swoich imponujących rozmiarów.
CZYTASZ
Powołanie Strażnika
FantasyNiezwykła burza, której nie oparły się nawet duże statki bezpiecznie stojące w porcie zaskakuje również zebranych na pracowniczej barce mężczyzn i kobietę. Wśród nich jest młody Jijirei Yugya, który zaciągnął się by odnaleźć swoje życiowe miejsce...