Rozdział 6: Uczeń Cz. 2

6 0 0
                                    

Jijirei przedzierał się przez kłujące pnącza i parzące pokrzywy. Nigdy nie zetknął się z aż tak gęstymi zaroślami – na Moloku rośliny tworzyły raczej zbite i niskie formacje, by chronić się przed silnymi wiatrami morskimi. Tutaj, gdzie natura była dla flory znacznie łagodniejsza, zielone życie mogło rozwijać się bez przeszkód na taką wysokość, jaką zapragnęło.

Z licznymi zadrapaniami na dłoniach i policzkach, oraz z liśćmi i cierniami uczepionymi jego odzienia, młody Molokanin wytoczył się z gęstwiny na niewielką, nieckowatą łąkę, porośniętą miękką, ciemnozieloną trawą i mchem.

- Trochę zajęło ci dostanie się tutaj. - powiedział ktoś, a w tonie głosu, jakim się posłużył, czuć było wyraźny przytyk. Jijirei gwałtownie uniósł wzrok i rozejrzał się. Na środku polany stał z rękoma w kieszeniach jasnowłosy młodzian, odpowiadający Molokaninowi wzrostem i wiekiem. Jego przystojną, jasną twarz zdobił na wpół pogardliwy, a na wpół szczerze szczęśliwy uśmiech.

- Izaak! - wykrzyknął Jijirei z radością i od razu przyskoczył do starego znajomego. Izaak już chciał wyciągnąć rękę, by przywitać się z ciemnowłosym kolegą na molokańską modłę, Jijirei jednak ubiegł go w wyborze formuły pozdrowienia – uniósł dłoń z wyprostowanymi palcami i wypowiedział słowa, których niegdyś, na Isztarze, użył Nagash van Hex.

- Pod słońcem i niebem.

Izaak gwizdnął zdziwiony, pozwalając by na chwilę uśmiech cynika zniknął z jego twarzy.

- Niech mnie demon, Jijireiu. Nie spodziewałem się usłyszeć tego zdania od ciebie!

- Wiele się wydarzyło, Izaaku... - odpowiedział Yugya, kiwając głową, zanim dokończył z uśmiechem. - ...od czasu, kiedy ocaliłeś mi dupę w Argesambii.

- Ha! - Pierrot wybuchnął śmiechem. - Tyle to wiem sam, spotkałem już Lhanni w naszej Świątyni. - rzekł. - Nie spodziewałem się na pewno ujrzeć tu i ciebie.

Jijirei stropił się nieco, ale Izaak wydawał się tego nie zauważyć. Kontynuował radośnie, niczym niezrażony.

- Nie wiem, czy wiesz, ale skierowałeś się w kierunku naszego domu. Pójdziemy? - zapytał, biorąc swego kompana pod ramię i prowadząc go w las po drugiej stronie kotlinki.

Jijirei napiął mięśnie, szykując się już na kolejną mordęgę przedzierania się przez chaszcze, ale marsz z Izaakiem okazał się przyjemnym zaskoczeniem. Blondyn dokładnie wiedział, którędy iść i w jaki sposób wymijać okoliczne okazy flory, by wędrówka nie była udręką, lecz przyjemnością. Dopiero teraz Jijirei znalazł czas i okazję, by uświadomić sobie piękno tego świata, zawarte w nieskończonej gamie odcieni zieleni, brązów i całego spektrum barw pomiędzy nimi. Nagle pomiędzy drzewami zamajaczył jasnobeżowy kształt i niemal niespodziewanie przed idącymi młodzieńcami wyrosła potężna, wielopoziomowa piramida schodkowa, zwieńczona wspaniałym, stożkowym wierzchołkiem zdobionym wizerunkami słońca i gwiazd wyrzeźbionymi z niedoścignioną precyzją i kunsztem.

- Wspaniała... - wymknęło się spomiędzy ust Jijireia.

- Witaj w moim domu, przyjacielu. - uśmiechnął się Izaak i gestem zaprosił bruneta, by razem przekroczyli wielki, kamienny, łukowaty portyk.

Wnętrze piramidalnej świątyni było wypełnione Strażnikami wszystkich gatunków, uczniami i mistrzami, podążającymi w różnych kierunkach. Promenady, galerie i klatki schodowe prowadziły, jak ocenił Jijirei, do setek pomieszczeń wewnątrz budowli, a także pod nią. Poczesne miejsce w centralnej komorze, do której prowadziło główne wejście, zajmował idealnie płaski, okrągły postument.

- To Sala Mapy. - wyjaśnił Izaak, uśmiechając się pod nosem na widok rozdziawionych ze zdziwienia ust Jijireia. - Na okrągłym stole może ukazać ci się dowolne miejsce, jakie tylko zapragniesz oglądać. Ale teraz chodź, mistrz Józef zapewne już wie, że tu jesteś. I jak znam życie, dostanie mi się bura, że przyprowadzam cię z opóźnieniem, ha ha!

Powołanie StrażnikaOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz