Francesca i Jijirei rozmawiali jeszcze chwilę. Konwersacja zajęła ich tak bardzo, że żadne z nich nie zauważyło przypatrującego się im znanego nam już osobnika.
Edgar poprawił sobie torbę, którą nosił na ramieniu i spiesznym krokiem ruszył przez miasto. Ciepły, lekki wietrzyk rozwiewał jego czuprynę barwy mleka, kontrastującą bardzo wyraźnie z opaloną isztariańskim słońcem skórą. Światło pobłyskiwało na pierścieniu, który tym razem miał na palcu – duży, zielony kamień szlifowany w czworobok rzucał rozedrgane plamki na pełną przechodniów ulicę. Południe nie nastało jeszcze, gdy Edgar znalazł się pod wewnętrznym murem Wysokiego Miasta, oddzielającym je od Wielkiej Cytadeli.
- Ech! Znowu ich nie ma. - prychnął do siebie młody Strażnik i usiadł, opierając się plecami o mur. „Nimi", byli w tym przypadku Nagash i Robinton – dwaj mistrzowie Strażników przebywający obecnie w Polemos. Pierwszy z nich pojawił się po godzinie, gdy głowa Edgara kiwała się już w rytm jego oddechów, zdradzając zmęczenie chłopaka.
Białowłosy mistrz podszedł bliżej bez strachu.
- Edgarze, są o wiele lepsze miejsca na popołudniową drzemkę. - rzekł. Zagadnięty poderwał się natychmiast jak oparzony, gdy spostrzegł jednak kto przybył, skrzyżował ramiona na piersi i przyjął marsową minę.
- Spóźniłeś się, Nagash!
- Co tak ostro, mój były uczniu? - skontrował van Hex. - Czy już zawsze będziesz patrzył na mnie wilkiem przy tych rzadkich okazjach, gdy się widujemy?
- Daj spokój, nawet nie próbuj wzbudzać we mnie poczucia winy. Nigdy nie zależało mi na dobrych relacjach z innymi, nawet gdy jeszcze byłeś moim mistrzem.
- To prawda, nie jestem już TWOIM, ale nadal jestem MISTRZEM, co chyba daje mi prawo do jakiego takiego komfortu i szacunku podczas rozmowy z kimkolwiek. Pohamuj impertynencję. - zauważył Nagash. Celna uwaga zamknęła Edgarowi usta, jego były nauczyciel mógł mówić więc dalej.
- Gdzie Robinton? I co mi powiesz o incydencie ostatniej nocy?
- Robinton jest tutaj, Nagashu van Hex. - powiedział trzeci głos. Do dwóch rozmawiających jasnowłosych podszedł trzeci – wysoki, młodo wyglądający elf, podpierający się poskręcaną laską z jakiegoś szarego drzewa. Jego długie loki opadały srebrnymi kaskadami na plecy, odsłaniając wyraźnie zarysowane szpice uszu. Na małym palcu lewej dłoni nosił pierścień świadczący o jego randze. Granatowy niemal kamień oszlifowano w kształt serca. Elf obracał go palcami podświadomie, zmieniając jego ułożenie prawie co krok.
- I również chętnie posłucham, jakie to „incydenty" zdarzyły się ostatniej nocy.
- Tak mistrzu. - skinął głową Edgar, pomijając zupełnie spóźnienie nauczyciela. Wyłamał sobie palce i już miał przejść do sprawozdania, gdy Nagash uciszył go.
- Czekaj. Nie tutaj. Znajdźmy ustronniejsze miejsce.
Robinton zgodził się w milczeniu ze zdaniem swojego kolegi i skinął głową, by pozostali dwaj Strażnicy podążyli za nim. Poprowadził ich wąskimi uliczkami aż do samej podstawy Polemos, gdzie w co obskurniejszych ruderach mieszkała biedota. Tutaj, na uboczu, pomiędzy kilkoma rozpadającymi się w gruzy domami stał na cumie okręt Robintona – „Despota". Gdy cała trójka znalazła się już w okrętowej mesie, a warty dzienne zostały sprawdzone i ewentualnie skarcone za opieszałość, Edgar mógł rozpocząć swoje zeznanie.
- Przebywałem w tawernie genasi Kangi, na trzecim poziomie miasta, oczekując na dalsze instrukcje. Gdy tylko ta dwójka – młoda kobieta i jej wartownik – weszli do karczmy, z miejsca poderwał się mężczyzna, od którego już wcześniej wyczułem smród demona.
CZYTASZ
Powołanie Strażnika
FantasiNiezwykła burza, której nie oparły się nawet duże statki bezpiecznie stojące w porcie zaskakuje również zebranych na pracowniczej barce mężczyzn i kobietę. Wśród nich jest młody Jijirei Yugya, który zaciągnął się by odnaleźć swoje życiowe miejsce...