Rozdział 5: Przywódca Cz. 2

6 0 0
                                    

Niemal wszyscy spośród do niedawna jeszcze uwięzionych brali udział w głównym natarciu. Jedynie Foen i Pax trzymali się nieco z tyłu. Starali się uwolnić Jijireia – ostatniego spośród cierpiących niewolę. Podczas gdy wodny genasi mocował się z zamkami wchodzącymi w skład obejm kołnierza, Foen starał się ukryć swoje zdenerwowanie zaistniałą sytuacją, trajkocząc w najlepsze na przemian w Chet i w swoim ojczystym języku do na wpół zamroczonego zmęczeniem i głodem Jijireia.

- Foen... - sapnął uwięziony. - Uspokój się... Ja przecież nie umieram.

Wreszcie zręczne palce Paxa raz jeszcze dokonały cudu – kołnierz puścił, a zmęczone mięśnie i członki Jijireia doczekały się chwili wytchnienia, lecz gdyby nie szybka reakcja młodego tłumacza, Yugya upadłby niechybnie. Całym ciałem wyzwoleńca targało śmieszne, łaskotliwe uczucie mrowienia, kiedy krew, odwykła od swego zwykłego, szybkiego biegu, torowała sobie drogę przez żyły i aorty rozgrzewając łagodnie ręce i ramiona, oraz kojąc ból spowodowany długotrwałym bezruchem.

Tymczasem bitwa trwała w najlepsze. Byli niewolnicy rzucali się odważnie w najbardziej nawet beznadziejny bój, a twarze ich zdobiło absolutne pragnienie wolności, czekającej już przecież tak blisko, oraz ten subtelny grymas, cechujący jedynie tych, którzy w swojej chwalebnej krucjacie rzucili na szalę wszystko, co tylko mieli. Jednak mimo niewiarygodnego hartu ducha napierających więźniów, piraci bronili się wytrwale i bez żadnego pardonu. Każdy buntownik na tyle nierozważny, by odsłonić się w walce, był natychmiast bezlitośnie zabijany. Broń ginących obu stron była natychmiast przejmowana przez tych, którzy zostali wcześniej pozbawieni przywileju jej posiadania. Chociaż atakujący zbiegowie mieli niewątpliwie przewagę liczebności, to wyszkolenie w przepełnionych brudnymi sztuczkami i pogardą dla przeciwnika walkach skutecznie wyrównywało szanse łotrów Daruka.

- Nie poddawać się! No dalej! Dalej, jeśli wam życie miłe! - krzyczał Spitzbaum, swoim zachrypniętym głosem, zagrzewając swoich towarzyszy broni do jeszcze większej odwagi i poświęcenia. Kapitańska przeszłość, oraz fakt, że to on był pomysłodawcą planu ucieczki uczyniły go swoistym liderem wyzwoleńców. Podbudowani jego charkotliwymi okrzykami walczący rzucili się w wir walki z jeszcze większą zajadłością.

Tymczasem na tyłach Pax i Foen strzegli dochodzącego do siebie powoli Jijireia. Yugya mógł już samodzielnie ustać, a ruch nie sprawiał mu bólu, oddychał również miarowo i normalnie, był jednak bardzo osłabiony, za bardzo by wziąć czynny udział w jakiejkolwiek walce. Dwóch genasi postanowiło więc pozostać przy nim – wszak wciąż byli zobowiązani do wdzięczności wobec niego.

Bitewna zawierucha przybierała na sile. Ogłuszający ryk walczących niósł się daleko z wiatrem w głąb wyspy i jeszcze dalej po spienionych falach Wszechoceanu. Niewykluczone, że gdzieś tam, jacyś zdezorientowani marynarze wsłuchiwali się w tę kakofonię bestialskich ryków i jęków, imaginując sobie, że oto toczy się śmiertelny bój między jakimiś tajemniczymi potworami w ciemnych czeluściach morza. Jednak na tym etapie walka nie miała w sobie wiele z nadnaturalności. Pośród więźniów było jedynie kilku magów, takich jak Sulfelg, którzy nigdy nie prowadzili walki na czary. Ich podstawowymi atutami były proste zastosowania magii do użytku codziennego – łączenie lin i naprawa sprzętu na statkach, leczenie powierzchownych obrażeń, czy próby reparacji golemów zegarowych. Magia była dla nich zbyt delikatną i niebezpieczną sztuką, by poświęcać jej zasoby do starć i potyczek. Wyjątek stanowili genasi walczący po obu stronach konfliktu. Ich przyrodzony dar można było zastosować zarówno jako cenną pomoc w krytycznych chwilach, jak i obrócić w straszliwą broń, ponieważ każdy genasi znacznie lepiej rozumiał naturę swojego żywiołu, niż dowolny mag innego gatunku – człowiek, czy elf.

Powołanie StrażnikaOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz