Rozdział 4: Zdrajca Cz. 5

8 0 0
                                    

Dwóch wymienionych przez Foena genasi – Nizzer i Pax – byli filarami i głównymi spoiwami wszystkich wyzwoleniowych idei jeńców, którzy postanowili skupić się wokół Jijireia. Pierwszy z wymienionych - szczupły i gibki genasi ziemski o czujnym, bacznym spojrzeniu - Nideon Zachariasz der Zossa l'Eterer Nida miał wielkie szczęście nie znajdować się wśród najdokładniej przeszukiwanych jeńców. Dzięki temu udało mu się zachować broń ostatecznej samoobrony – nóż myśliwski, którego używał zazwyczaj do oprawiania upolowanej własnoręcznie zwierzyny. Jego kolega zaś, którego pełne imię brzmiało Palontin Bron de Sanctus et Gororon von Quan słynął w pewnych kręgach zasłużoną sławą biegłego truciciela, włamywacza i agenta, czy też, jak mawiali niektórzy, „specjalisty od spraw trudnych". Mimo, że pozostali jego pobratymcy zwykli raczej pozostawać od niego w pewnym oddaleniu, lub też w ogóle unikali z nim bezpośredniego kontaktu, teraz naprawdę cieszyli się, że wywodzący się z wodnych genasi Pax zamknięty jest wraz z nimi i pozostaje po ich stronie na dobre i na złe.

Poza tymi dwiema ważnymi figurami, Foenem, oraz Jijireiem, na wspomnienie zasługują jeszcze ukazani uprzednio stary, wodny genasi, oraz jego ognisty, uśmiechnięty kamrat. Xanti Olo de Sanctus et Arabelle von Janus, którego przezwano dla uproszczenia Janem, potrafił siłą swojej czarodziejskiej woli przywołać do walki płomienie wprost z własnego ciała, oraz formować je wedle uznania, jednak jego uzdolnienia nie rozwinęły się jeszcze w pełni, dlatego też swoim przyrodzonym żarem nie potrafił zadziałać wydajnie na metalowe kajdany. Z drugiej zaś strony ojciec Binneto Gon d'Esculap ir Verges don Fidello, ten poważny brodacz, który najlepiej orientował się, wobec kogo genasi powinni okazywać wdzięczność za ocalenie swego centuriona, był już za stary na czynną walkę, chociaż dysponował rozwiniętymi w pełni mocami swojego gatunku. Uzdolnienia te mogły w krytycznym momencie starcia z piratami przechylić szalę zwycięstwa na stronę wyzwoleńców. Ojciec Bin-Gon był również duchowym i moralnym przewodnikiem swoich pobratymców i sama jego obecność, oraz cichutkie, wznoszone półgłosem pokorne modły do Sunny Sol i Jama potrafiły natchnąć każdego okolicznego genasi do czynów wielkich i heroicznych.

Tymczasem noc zapadła nad piracką wyspą i zgodnie z przewidywaniami jeńców, strzegący ich bandyci zmęczeni pracą, dozorem uwięzionych, oraz całodziennymi zajęciami w większości posnęli. Jedynie nieliczni, najwięksi przegrani w karty czy też w kości, stać musieli z bronią w ręku i obserwować zarówno linię horyzontu od strony oceanu, jak i klatki i pale męczarni w głębi wyspy.

Jijireia wyrwał ze snu stłumiony szept i delikatne potrząsanie za ramię.

- Panie... Panie Yugya... Proszę się obudzić... - szeptał mu do ucha Foen, starając się zachowywać możliwie dyskretnie. Jijirei skinął mu głową na znak, że już w istocie nie śpi. Na tę deklarację dwóch stojących poza młodym tłumaczem genasi sprawnie wspięło się na dach klatki i odsunęło żeliwny skobel, uniemożliwiający odemknięcie klapy od wewnątrz. Już po chwili Jijirei, wyciągnięty z więzienia przez dwie pary silnych i pomocnych ramion stał na ziemi wyprostowany, otoczony gromadą swoich wspólników w ucieczce. Zaskoczyło go, jak wielu okazało się ich być. Nie przeliczył dokładnie, ale był pewien, że patrzy na niego ufnie co najmniej pięćdziesiąt par oczu.

- Prawdę mówiąc, nie oczekiwałem, że się uda. - szepnął Foenowi, co młody tłumacz skwitował jedynie uśmiechem.

Księżyc, zbliżający się powoli do pełni, wisiał już wysoko, a poza nim, jedynymi źródłami światła na wyspie były ogniska i oliwne lampy, podobne do tych które oświetlały molo na plaży. Jeśli wyzwoleńcy mieli zamiar wydostać się z wyspy pod osłoną ciemności, pozostała im tylko połowa nocy na realizację tego zamiaru. Jijirei przez Foena przekazał towarzyszom kilka poleceń. Musieli poruszać się ubezpieczonym, zwartym szykiem i iść szybkim, choć ostrożnym i cichym krokiem. Wiele sprzeczności było do pogodzenia, lecz stojąc już poza swoją klatką Yugya stopniowo odzyskiwał wiarę w możliwość rychłego odzyskania wolności. Już miał zamiar ruszyć, by poprowadzić tych, którzy mu zawierzyli, gdy sumienie kazało mu odwrócić się i rozejrzeć. Klatki i pale z przywiązanymi, bądź przykutymi do nich jeńcami były skoncentrowane na jednym obszarze, by strzegący go piraci - na szczęście niezbyt czujni - nie musieli patrolować zbyt rozległego terenu. Jijirei spojrzał na klatkę, którą dopiero co opuścił, na stojące obok więzienie elfów, w którym Sulfelg spał niespokojnym snem, co chwila marszcząc nos, oraz na próżny w tej chwili słup, którego niedawni „mieszkańcy" patrzyli teraz to na siebie, to na swego przewodnika.

Powołanie StrażnikaOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz