Rozdział 1: Niewolnica Cz. 4

35 2 0
                                    

Wiatr wydymał silnie płótno żaglowe rozciągnięte na jednym maszcie bezimiennego jachtu Jijireia. Sam młodzieniec stał za sterem i delikatnymi ruchami dłoni kierował okrętem. Jego towarzyszka siedziała przy burcie, wyraźnie nad czymś rozmyślając. W pewnym momencie wstała i zaczęła ostrożnie przechadzać się po pokładzie. A wokół nich morze łagodnie falowało...

- Yyy... Ja... - Jijirei usłyszał ostrożny, przyciszony głos dziewczyny. Stała obok niego - nawet nie zauważył kiedy podeszła. Wzrok miała wbity w deski pokładu, a dłonie splecione przed sobą. - Chciałabym ci... podziękować...

- Podziękować? - zdziwił się Jijirei. - Za co?

- Nie pozwoliłeś mnie zabić ludziom, gdy... No wiesz. I ten drugi też... - dziewczyna uśmiechnęła się nerwowo.

- Nie ma za co? - bardziej zapytał, niż stwierdził brunet, bo naprawdę nie wiedział, jak ma się zachować. W jego mniemaniu nie zrobił nic godnego uwagi - po prostu nie dopuścił do bezsensownej rzezi. Ale dziewczyna chyba uważała, że zrobił coś więcej niż myślał, że zrobił. Problem w tym, że Yugya zupełnie nie wiedział, co i jak ma o tym mówić. Na szczęście dla niego, jasnowłosa uznała jego pytanie za odpowiednie zakończenie tematu i spojrzała mu w oczy.

- Chcę, żebyś odstawił mnie na brzeg.

Jijirei zamrugał kilka razy.

- A, przepraszam, widzisz tu gdzieś jakiś? Bo ja raczej nie.

- Jesteś podobno "człowiekiem morza". - odparła hardo blondynka - wszystkie ślady wstydliwości i ostrożności sprzed chwili znikły z niej całkowicie.

- Eh, ten Izaak... - rzekł Jijirei do siebie, zaś do jasnowłosej powiedział. - Słuchaj, mała. Jakimkolwiek żeglarzem bym nie był, nie umiem wyczarować lądu, by cię od ręki na niego wysadzić. Zaś co do... "człowieka morza"... to przez to, że wyłowili mnie ze sztormu...

- A, więc nie umiesz żeglować, tak? - dziewczyna skrzyżowała ręce na piersiach.

- Tego nie powiedziałem.

- A więc pożegluj do jakiegoś portu, człowieku morza.

- Nie nazywaj mnie tak!

- A jak? Może "marynarzu"? Słyszałam, że takim słowem określacie pracowników statków.

Brunet burknął coś pod nosem, odwracając wzrok od zadowolonej buzi jasnowłosej, wyraźnie z siebie dumnej, że wyprowadziła chłopaka z równowagi. Po chwili jednak powiedział, na wszelki wypadek patrząc w inną stronę.

- Nazywam się Jijirei.

- Lhanni. - odpowiedziała blondynka przyglądając się pracy jego dłoni na kole sterowym. Dłużące się chwilę milczenia nie odpowiadały dziewczynie, po chwili więc znowu zagadnęła bruneta.

- Jak to się stało, że znalazłeś się w Argesambii?

- Strażnicy mnie tam przywieźli. - odpowiedział zwięźle. Na jasnowłosej widocznie zrobiło to wrażenie, jednak nie uznała tego za koniec rozmowy.

- Na Isztarze też ich znamy, wiesz? Ale ty nie możesz być jednym z nich. Nie masz pierścienia...

- Bo nim nie jestem, masz rację. Mówiłem już, że wyłowili mnie ze sztormu. A ty? Jak zostałaś niewolnicą?

Lhanni stropiła się widocznie. Dopiero po chwili, unikając wzroku chłopaka, powiedziała.

- Mój ojciec... Sprzedał mnie.

- Jak to?! - krew w młodzieńcu zawrzała nad niesprawiedliwością, jaka ją spotkała. Ale ona nie dała się nad sobą ulitować.

- Tak to! - wybuchła. - A ty co? Pewnie przeżyłeś miłe dzieciństwo na statku, co? Mamusia i tatuś nie szczędzili, tak?! A ten sztorm, o którym mówisz... Czyż nie zatopił łodzi, którą się z pewnością rozbijałeś?! Ja...! Ja...

Powołanie StrażnikaOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz