Rozdział 6: Uczeń Cz. 1

7 0 0
                                    

Głuche łomotanie w drzwi przerwało ciszę poranka. Słońce mozolnie pięło się w górę ponad Wszechoceanem, oświetlając swoimi promieniami skalistą wysepkę opiekuna portalu i rozgrzewając skaliste powietrze.

- ...i nie dadzą się nawet porządnie wyspać, nawet na takim odludziu... - dało się słyszeć z wnętrza chaty. Opiekun portalu otworzył drzwi zamaszystym ruchem, w myślach już składając soczystą wiązankę wyzwisk, pod wpływem których niejeden dzielny rycerz mógłby cofnąć się ze strachu. To jednak potężny stróż portalu stanął z rozdziawionymi ustami całkowicie zamurowany.

- To ty...! - krzyknął zdziwiony, gdyż na progu jego chaty stał Jijirei Yugya. - Życia nie masz, dzieciaku?! Zawracać tylko głowę starcowi...

- Nie mam. - odpowiedział Molokanin z kamiennym wyrazem twarzy. - Już nie. Chcę podróżować.

- Powiem ci, młody... - rzekł staruszek, otrzepując swoją brudną tunikę z resztek jedzenia i siadając na kamieniu obok drzwi. - ...że większość ludzi, którzy choć raz... „podróżowali", nie zamierzają zbyt często powtarzać tego doświadczenia. A ciebie widzę już trzeci raz, przy czym ostatnie dwa... - Tu zapalił papierosa i zaciągnął się nim z błogością wymalowaną na nalanej twarzy. - ...dzieli zaledwie tydzień. Nie uważasz, że...

- Nie! - sprzeciwił się ostro Jijirei. - Chcę opuścić Moloka. Tym razem na stałe. Chcę podróżować do... do świata Strażników. - dokończył po chwili wahania.

- Więc podróżuj. Co mi do tego? - starzec wydmuchnął iskrzące magiczną mocą kółko z dymu. - Mając takie świecidełka, dziwię się, że w ogóle chciało ci się fatygować na tę kupę gruzu.

- Co...? Ale...? - Jijirei nie zrozumiał. Czarodziej westchnął i nieokreślonym gestem dłoni wskazał na dwa pierścienie, zawieszone na sznurku na szyi młodzieńca.

- To pierścienie Strażników-uczniów, prawda? Można rozpoznać je z daleka. Nie wiem, jak wpadły w twoje ręce, ale po twojej minie wnioskuję, że nie masz nawet pojęcia, co je odróżnia od zwykłych, tanich błyskotek. Siadaj. - polecił, robiąc groźną minę do kamieni obok butów Jijireia. Tam, gdzie padł wzrok opiekuna portalu pojawiło się na ziemi małe wybrzuszenie, które w krótkim czasie wzrosło, przekształcając się w niewielki, kamienny stołek. Jijirei był tak zaskoczony nieoczekiwanym użyciem czarów, że usiadł posłusznie.

- Pierścienie Strażników to nie byle jakie zabawki, a już na pewno nie "po prostu" biżuteria. - objaśnił mag. - Bez nich Strażnicy byliby tylko kolejną grupą gówniarzy pretendujących do otrzymywania łask od naszego Stwórcy, a przecież nie o to tu chodzi.

Yugya zmieszany pokiwał głową, nie wiedząc co ma właściwie odpowiedzieć. Zdaje się jednak, że żadne słowa nie były potrzebne.

- Te pierścienie wzmacniają moc Strażników, umożliwiają im komunikację, a także, co powinno szczególnie ci się przydać, pozwalają im na podróżowanie pomiędzy Światami.

- A więc... - Jijirei poderwał się z kamiennego siedziska, które rozpadło się z cichym sykiem i ponownie stało zwykłymi kamieniami. Szybkim ruchem ręki ukrył oba pierścienie pod koszulą.

- Tak. Mając jeden z takich klejnotów, możesz podróżować samodzielnie. - uśmiechnął się starzec. - I wiesz co? Gdybym miał w duszy trochę złej woli, pozwoliłbym ci na to, a potem patrzył, jak zamarzasz na śmierć „pomiędzy", albo tracisz zmysły i budzisz się gdziekolwiek cię poniesie, całkowicie obłąkany. - nie wstając nawet, pstryknął palcami, a Jijireia otoczyło białe światło.

- Jakie to szczęście, że jestem raczej dobrodusznym bogiem, prawda? - słowa doleciały do uszu Molokanina jak przez bardzo grubą ścianę. Światło pochłaniało go, niosąc dalej i dalej, ku nowym ścieżkom życia.

Młodzieniec odetchnął głębiej zimnym, ostrym powietrzem, czując jak z jego duszy parują złe myśli, smutki i ból, zostawiając go czystym i wolnym. Rozluźnił się, pozwalając porwać się znajomemu prądowi.

Blask zelżał niemal tak szybko, jak się pojawił, jednak mimo, że tym razem podróż nie wywołała na Jijireiu aż takiego wrażenia, jak ostatnim razem, młodzieniec musiał paść na kolana gdy tylko poczuł pod stopami twardy grunt i ośmielił się odetchnąć powietrzem nowego świata, tak diametralnie różnym, od tego, do którego przywykł, że aż uderzyło mu do głowy.

Zewsząd otaczała go zieleń. Wysoka prawie do pasa trawa, krzewy o grubych, mięsistych liściach, pradawne, potężne, porosłe mchem rozłożyste drzewa... Jijireiowi zaszumiało w uszach, gdy wiatr wzruszył wspaniałe korony lasu.

Gdy doszedł już do siebie i powstał, uświadomił sobie, że nie widzi nigdzie opiekuna portalu. Jego przejście zakończyło się na odosobnionej, leśnej ścieżce, a wokół nie było żywego ducha, z wyjątkiem roślin, napawających lękiem i wymuszających swoim istnieniem pewien nabożny rodzaj szacunku.

„Zostać w miejscu? To nieroztropne. Lecz iść? Dokąd, jeśli nie zna się nawet najbliższej okolicy." pomyślał Jijirei rozejrzał się ciekawie, dokładnie badając otoczenie wzrokiem. Postąpił krok, później kolejny i jeszcze następny... Pozwolił się nieść swoim nogom.

Miał zresztą rację, że pozostanie w miejscu było najgorszym, spośród dostępnych mu rozwiązań. Mylił się jednak, uważając, że wokół brak było żywych istot. Niezliczone mrowia owadów prowadziły swą codzienną walkę o byt, w gałęziach drzew żerowały różne gatunki małych ptaszków. Z gałęzi na gałąź ponad ścieżynką przeskoczył, niczym wiewiórka, potężny, uskrzydlony lew, zaś w krzakach, wyrosłych w cieniu powalonego jakąś dawną nawałnicą wielkiego jesionu, przywarowało dwóch młodych mężczyzn.

- Widzisz? Idzie na wprost. Wiedziałem! - szeptem emocjonował się pierwszy.

- Cicho, bo nas usłyszy... - zganił go drugi.

- Jest już daleko, nie usłyszy. - zaoponował pierwszy, jego kolega nie wydawał się jednak przekonany.

- Wracaj szybko do świątyni, ale nie daj mu się zauważyć. - polecił. - Znajdź mistrza Józefa i...

- Jasne, jasne, rozumiem. - uciął pierwszy. - Ale czy może zagrozić samotny wędrowiec samej Świątyni? Daj spokój, uciszylibyśmy go sami, po co mieszać w to mistrzów?

- Nie każę ci iść tam i zwołać obrońców. - padła odpowiedź. - Masz powiedzieć Józefowi, żeby polecił przygotować gościnną kwaterę i dodatkowe miejsce przy stole.

- Co? Znasz tego przybysza, Pierrot?

- Taa... To stary znajomy. - Izaak Pierrot III uśmiechnął się lisio.

Powołanie StrażnikaOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz