Stacja kosmiczna, naleśniki i nowa harmonia

331 29 4
                                    

Przeciągnęłam się na łóżku dokładnie wtedy, kiedy powinnam. Mój organizm sam o wszystkim zdecydował, całkowicie zdeklasował budzik. Tego właśnie potrzebowałam - rozciągnięcia tego wszystkiego. Swojego ciała, chwili odpoczynku i błogiego uczucia, że nic mnie nie kontrolowało. To przebudzenie było dla mnie niczym przeciągły śpiew na miłych tonach. Takich piosenek słuchał mój ojciec. Wydostałam się spod białej kołdry i podeszłam do drzwi. Powoli przypominałam sobie zdarzenia z ostatnich godzin. I miałam je gdzieś. Zignorowałam każde wspomnienie i rosnące z nim uczucie upokorzenia, by jeszcze chwilę nacieszyć się brakiem bólu ciała i miłym odpoczynkiem. Otworzyłam drzwi. Nawet nie przyglądałam się pokoju, w którym spędziłam noc. Nie interesowało mnie nic i pierwszy raz w życiu czułam się z tym całkowicie w porządku. Szłam boso w stronę kuchni za przyjemnym zapachem. Tak dawno nic nie jadłam, że nawet nie kontrolowałam moich nóg, których mięśnie musiały łączyć się z tymi znajdującymi się w brzuchu. Widok, który ukazał mi się w kuchni był tak rozkoszny, że rozpłynęłam się jeszcze bardziej. Moje niedawno odkryte serce zaczęło się topić w zbyt szybkim tempie. Justin smażył naleśniki i wyglądał jak zawodowy kucharz z jakiejś komedii romantycznej o miłości między dwoma miłośnikami sztuki kulinarnej. Zaśmiałam się pod nosem, wyobrażając sobie chłopaka w czarnym fartuszku, wykonującego polecenia szefa i szaleńczo zakochanego w kelnerce.
- Dzień dobry, Lily - powiedział, cały czas wpatrzony w naleśnika na patelni. Przypalał go wzrokiem, wiedziałam, że był do tego zdolny. Podeszłam do niego powoli, zastanawiając się, czy mogłam go dotknąć. Zdecydowałam się położyć mu swoją dłoń na ramieniu, powoli przesuwając palcami po biegu jego mięśni.
- Wiesz, że naleśniki to pierwszy krok do taniego romansu? - zaśmiałam się kolejny raz tego dnia.
- Później puszczę ci ckliwy film, przyrządzę spaghetti, a na koniec zaśpiewam dla ciebie piosenkę w pobliskim barze. Chyba, że wolisz wersję z milionerem. Proponuję kupić ci drogą sukienkę, iść do restauracji z najdroższym szampanem w mieście i odwieść do domu swoim nowym Porsche - śmiał się prawie tak samo głośno jak ja. Nasze radosne głosy i strzelanie oleju na patelni zdawały się najlepszą melodią wszechświata. Wsłuchiwałam się w harmonijne połączenie powszechnej codzienności tamtego niecodziennego dla mnie dnia, znajdując w tym coś zupełnie nowego.
- Usiądź i nie pogrążaj mnie więcej za mój słaby dobór menu - odsunął mi krzesło przy stole, a ja z chęcią zajęłam miejsce. Kolejne zapomniane uczucie. Tak dawno nie siedziałam przy stole w domu. Posiłki, jeśli oczywiście były, jadłam w kawiarni lub w parku. Stół w mieszkaniu służył jako rekwizyt konieczny do roli zranionego i urażonego mężczyzny, którego odgrywał chłopak mojej matki po bezsensownej kłótni. Siadał wtedy na krześle, kładł butelkę piwa przed sobą i spuszczał głowę. Co jakiś czas podnosił ją ukradkiem, żeby sprawdzić, czy nikt nie wziął mu alkoholu, a później błyskawicznie wracał do roli męczennika.
- Nie mogę cię winić za twojego wewnętrznego romantycznego księcia - odpowiedziałam zaczepnie.
- Nie słyszałem, proszę - odpowiedział, stawiając przede mną naleśniki. Zajął miejsce obok mnie i uśmiechnął się lekko.
- Smacznego, mój ty Williamie - nie mogłam się powstrzymać, coś we mnie szalało, by wywoływać u niego uśmiech, który wprawiał mnie w jeszcze lepszy nastrój - miły ciężar wyspania i harmonię w melodii. Gdy tylko poczułam smak domowych naleśników, poczułam niezmierną wdzięczność. W tamtej chwili napłynęły mi łzy do oczu i musiałam odpychać to wszystko jeszcze raz - wspomnienia, głód i ból. Ten dzień brzmiał w innej tonacji, fałszywe dźwięki krzywdziły uszy. Siłą wydarłam z siebie uczucie wdzięczności za to, że dał mi przekonanie, że przetrwałam kolejny okres bez jedzenia, że nie czekała mnie śmierć w najbliższych dwóch dniach. Wyrargałam brutalnie całą, niepoprawną linię melodyczną i powróciłam do przeciągłych, miłych dźwięków rozpływania się w przyjemnym dniu.
- Co teraz? - zapytał mnie, gdy już byliśmy po śniadaniu. Mógł się zastanawiać nad tym, jaki mieliśmy plan na dzień, kto pozmywa talerze, jednak ja doskonale wiedziałam, o czym mówił. - Musimy się nad tym zastanowić i wspólnie to przemyśleć.
Czułam się jak na stacji kosmicznej w pięknym miejscu we wszechświecie. Tam, gdzie kosmonauci robili sobie przerwę w podróży, zostawiali swoją drogę i statek, zamawiali soczystego hamburgera z podwójnym serem i dietetyczną kolę, zanim ruszą gdzieś dalej. Nie miałam nawet pojęcia, jaka była pora dnia - odnosiłam wrażenie, że gdzieś niedawno wyczułam ciepłe światło gwiazd, ale śniadanie przyciągnęło różowe chmury poranka. To wszystko sprawiało, że rozkoszowałam się bezpieczną knajpką leżącą gdzieś w kosmosie, na we daleko od dawnego, rzeczywistego świata. Tu mogłam spokojnie przemyśleć, jak działać, nie spieszyć się dzięki nowej definicji czasu i odnaleźć sposób, by już więcej nie iść w dół.
- Co powiesz na przeniesienie się tutaj? - zaproponował, popijając sok. Czułam się jak na przerwie w planie filmowym. Tuż przed porannymi zdjęciami, ubrani w aksamitne szlafroczki z milkshakem w dłoni, decydowaliśmy nad ostateczną wersją scenariusza.
- Bardzo bym chciała, ale moja matka po tygodniu mogłaby wpaść w złość, przypomnieć sobie o pracy w kawiarni i wbiec do środka, żądając pieniędzy - zauważyłam. Czułam duży dystans do tego, co mówiłam, jakby dyskusja wcale nie dotyczyła mojej osoby.
- A jeśli pójdę tam razem z tobą, ty powiesz matce, że się wyprowadzasz?
- Nie wiem, czy zniosłabym ciężar świadomości, że zostawiłam tę wariatkę na śmierć.
Im częściej odczuwałam emocje, tym regularniej moje sumienie wykazywało funkcje życiowe.
- Nawet, jeśli będziesz tam dalej mieszkać, nie powstrzymasz jej przed braniem narkotyków. Twoje złudne uczucie obecności przy powolnej śmierci doprowadzi cię do upadku - mówił bardziej stanowczo, ale cały czas starał się zachować spokój.
- Dobrze, pójdziesz tam ze mną jutro i poczekamy na moją matkę - powiedziałam szybko. Nie chciałam na nią patrzeć, a na myśl o jej zapachu i konieczności rozmowy, czułam chłód i obrzydzenie. Byłam przerażona, że tak szybko zaufałam osobie, która okradła moją szefową. - Ale mam warunek. Powiesz mi, o co właściwie chodzi z tym napadem.
- Zmywaj naczynia, mała. Czeka cię długa historia.

Don't Let Me DownOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz