God is a woman

176 23 0
                                    

Obudziłam się w sypialni w objęciach Justina. Nie miałam nawet czasu, by odetchnąć, znaleźć pozytywną myśl na początek dnia, od razu przypomniałam sobie, jak rozbiłam butelkę z likierem i histerycznie płakałam nad sobą. Nad swoim ciałem zakopanym w gnijącej ziemi. Wreszcie Justin siłą zaniósł mnie do sypialni, a ja zasnęłam z wyczerpania. Całe szczęście obudziłam się przed nim. Ostrożnie wydobyłam się z jego objęć i zaczęłam szukać toreb z zakupami. Leżały tuż przy łóżku. Przypomniało mi się, że Justin w pośpiechu odkładał je na ziemię, by móc położyć się obok mnie. Głośny szelest nie obudził chłopaka, a ja mogłam iść do pracy w nowych butach. Kiedy miałam już wychodzić z mieszkania, wróciłam się i na palcach weszłam z powrotem do sypialni. Coś zadrżało we mnie, gdy na niego spojrzałam. Tak bardzo się starał. Nachyliłam się nad nim i przybliżyłam usta do policzka, do jego gorącej skóry. Nie mogłam się z tego wydostać, nie potrafiłam.
- Tak mi przykro, że cię zawiodłam - wyszeptałam i wyszłam z sypialni. Gdy byłam już w przedpokoju, schyliłam się po moje stare buty. Musiałam je wyrzucić. Zamknęłam drzwi, zbiegłam po schodach i zaczęłam rozglądać się za jakimś koszem na śmieci.
- Ma pani bardzo ładne buty - usłyszałam cichy głos. Odwróciłam się. Zobaczyłam dziewczynę w cienkiej, zimowej kurtce i startych jeansach. Wyglądała na tak przestraszoną, że zastanawiałam się, czy zaraz nie ucieknie. Jej wzrok znów padł na buty w mojej ręce.
- Mi się już chyba nie przydadzą - stwierdziłam. Wyciągnęłam buty w jej stronę, a ona odskoczyła.
- Nie mogę - wyjąkała.
- Proszę, weź je, naprawdę ich już nie potrzebuję - nalegałam.
Dziewczyna ostrożnie wysunęła rękę w stronę butów. Chwyciła je i przyglądała się im przez chwilę, jakby chciała przyswoić tę informację, że stała się ich właścicielką. Usiadła na chodniku i zaczęła zdejmować trampki z odpadającymi podeszwami i założyła nowe obuwie. Była tak autentycznie szczęśliwa, że zobaczyłam w niej siebie, kiedy otrzymałam grubą, zimową kurtkę. Tego dnia też miałam ją ubraną, ponieważ mróz panoszył się w mieście i nie zamierzał odejść, przynajmniej na razie. Mimo, że pierwszy śnieg stopniał, a w drodze do pracy promienie słońca delikatnie muskały moją twarz, temperatura była niska, a ja nie zamierzałam ryzykować przeziębieniem. Nie mogłam sobie na to pozwolić, miałam zadanie do wykonania. Kiedy wreszcie znalazłam się przed drzwiami kawiarni i szukałam kluczy, usłyszałam głos Sophie biegnącej z naprzeciwka. Pomachałam do niej z uśmiechem, starając się być silną, pamiętać o zadaniu.
- Nie wierzę - powiedziała, przyglądając mi się w skupieniu. - Lily w kozakach za kolano, nie sądziłam, że kiedyś to zobaczę. Wyglądasz świetnie.
- Dziękuję - odpowiedziałam. Myśl o zadaniu.
Sophie wyciągnęła klucz i otworzyła drzwi. Weszłyśmy do środka, a szefowa od razu zarządziła świąteczne dekorowanie. ,,Skoro jesteśmy przed czasem, zróbmy coś produktywnego!" zaszczebiotała. Nigdy wcześniej nie widziałam jej takiej rozentuzjazmowanej.

Już o godzinie dziewiątej zjawiła się moja ofiara z poprzedniego dnia. Wzdrygnęłam się na wspomnienie, ale zmusiłam się do koncentracji na ważniejszych sprawach. Zaczęłam parzyć kawę. Z początku wszystko szło idealnie, ale gdy miałam wlać likier, warga zaczęła mi drżeć, a do oczu napłynęły łzy. Z trudem przechyliłam butelkę i dokończyłam zamówienie. Podeszłam do mężczyzny i podałam mu kawę. Zadrżałam na widok rany na jego policzku i uczucie strachu, które na nowo się we mnie budziło. ,,Błagam, nie chcę przechodzić tego jeszcze raz" jęknęłam w duszy, ale wiedziałam, że to w niczym mi nie pomagało. Znowu pogrążałam się w szaleństwie.
- Wszyscy zdrowi w Heelstreet? - zagadnęłam. Dłonie drżały mi z przerażenia, dlatego skrzyżowałam ręce na piersi. Miałam nadzieję, że nie zauważył, jaki strach we mnie wzbudził. Mężczyzna spojrzał na mnie niepewnie, jego wzrok na chwilę zatrzymał się na moich nogach. Oblizał usta, poczym znowu wrócił do moich oczu.
- Tak, znają kogoś, kto być może zna tę dziewczynę - mówił powoli, a ja zaczynałam się niecierpliwić. Dłonie już mi nie drżały. Wbijałam paznokcie w ręce, starając się nie pozwolić sobie na wybuch.
- Gdzie znajdę twojego kumpla? - zapytałam.
- Drugi dom w Heelstreet, na pewno nie przeoczysz - odpowiedział.
Ruszyłam w stronę kuchni, kiedy usłyszałam za sobą wołanie. Nie mogłam wytrzymać. Tak bardzo się starałam, wbijałam paznokcie w ręce z całej siły, ale to nie pomagało. W mojej głowie panował istny chaos. Odwróciłam się i chwyciłam mężczyznę za ramię.
- Radzę ci dobrze, nie przychodź tu więcej - wysyczałam. Zrozumiał.

Do obsłużenia zostało mi jeszcze tylko kilka stolików. Napisałam do Justina SMS-a, żeby po mnie nie przychodził. Nie odpowiedział. Miałam nadzieję, że tego nie zrobi. Musiałam pójść do domu numer dwa na Heelstreet.
- Ma być tak, jak mówię. Już to przerabialiśmy, nie zaczynaj - usłyszałam rozmowę toczącą się przy stoliku, więc zaczęłam obsługiwać innych klientów. Odkąd pamiętałam, przechodziłam wokół takich dyskusji obojętnie. Ciężko było mi znaleźć w sobie dość współczucia, by pomóc komuś innemu, skoro nie potrafiłam nic czuć. Jednak nie mogłam się powstrzymać przed słuchaniem.
- Myślałam tylko... - zaczęła dziewczyna, ale chłopak jej przerwał.
- To nie myśl, suko.
Spojrzałam w stronę stolika. Mężczyzna ściskał dziewczynę za ramię. Nikt nie reagował. Ktoś właśnie robił krzywdę niewinnej osobie, a wszyscy przyglądali się temu w milczeniu. Zatruwał ją, a ona z każdym dniem czuła się gorsza. To niszczyło ją od środka, widziałam to w jej oczach. Próbował ją wrzucić do ziemi, zakopać na cmentarzu i słuchać krzyków wydobywających się z trumny. Odłożyłam notes na stół obok zdziwionych klientów i podeszłam do mężczyzny.
- Puść ją- wysyczałam. Mężczyzna odwrócił się w moją stronę z uniesionymi brwiami. Wyglądał dokładnie tak samo jak oni. Jak napastnicy. Nie zbudowany ciała. Miał ten sam, wściekły wyraz oczu, który wprawiał mnie w przerażenie. Nadszedł czas, w którym on powinien się bać.
- Przepraszam, ale nie będzie mi rozkazywać jakaś kobieta w... - zaczął, ale chwyciłam go za ramię i błyskawicznie przygniotłam do stolika. Nie mogłam tego dłużej powstrzymywać. Zbierało mi się na płacz na myśl o tym, że to znów się działo. Wiedziałam, że będzie gorzej, gdy już wszystko minie, gdy wrócę do domu i zdejmę buty.
- Początek zdania był dobry. Masz przeprosić tę kobietę, wyjść i nigdy więcej nie wrócić - wycedziłam przez zęby i mocniej nacisnęłam na jego kciuk. - Dasz radę sama wyrzucić jego rzeczy z mieszkania? - zwróciłam się do kobiety.
Błagalny wzrok, bym obiecała, że to koniec. Chciałam jej to przyrzec. Chwyciłam mężczyznę za kołnierz koszuli i wskazałam drzwi. Jednak on nie chciał wyjść. Stał w miejscu, nie ruszając się nawet o milimetr. Moje cierpienia się przedłużały, nie potrafiłam utrzymać w sobie emocji, szarpałam się ze samą sobą, a on wciąż był w kawiarni. Uczucia rozrywały moje organy, zaraz miały przejąć kontrolę nad mięśniami. ,,Był winny, musisz go ukarać" głos w mojej głowie przybierał na sile.
- Może pani mąż daje się manipulować takimi zagraniami, nie widząc jakie z was są zdradzieckie dziwki - mówił z zadowoleniem rozglądając się po kawiarni, w której resztę klientów stanowili mężczyźni. Milczeli, przygwożdżeni do krzeseł. Błyskawicznie rzuciłam mężczyzną o podłogę i nadepnęłam kozakiem na wysokich obcasach rękaw jego koszuli.
- Trochę szacunku względem sądu najwyższego, kochanie - poradziłam. - Ta do góry nie będzie miała litości.
Moje złudne poczucie panowania zostało nasycone. Karałam ich, bo właśnie wtedy coś kontrolowałam. Dawałam sobie fałszywki, podrobione emocje, ale w głębi siebie wiedziałam, że sobą manipulowałam. Musiałam znaleźć sposób, by to przezwyciężyć. Zapanować nad sobą. Podeszłam do kobiety siedzącej na kanapie i mocno objęłam ją ramionami. Płakała bezgłośnie, a ja ze zdziwieniem zauważyłam, że odebrała ode mnie wszelką nienawiść. Przed nami daleka droga. Nie mogłam płakać razem z nią. Czułam, jak moja infekcja tkanek postępuje, musiałam wykonać zadanie.
- Dziękuję - wyszeptała w moją koszulę, a ja doszłam do wniosku, że słyszałam to zbyt często. Potrzebowałam teraz usłyszeć ,, przepraszam". Jednak nikt nie przychodził. Nie zjawiali się w kawiarni, by szukać przebaczenia za bóle zmartwychwstania, którymi mnie obdarzyli. Musiałam więc iść do nich z wizytą. Nie panowałam nad niczym, dlatego powinni przychodzić. Ale było już za późno. Nie zabili mnie, odradzałam się w cierpieniu, ale powracałam. Zstąpi sądzić żywych.

Don't Let Me DownOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz