Lily i jej wewnętrzne bobry i niedźwiedzie

131 16 0
                                    

Kolejny uśmiech i kawa-wybawca kierowane w stronę nowego, zabieganego klienta. Kawiarnia kwitła, ludzie z przyjemnością przychodzili na wieczorki muzyki jazzowej, żeby zrelaksować się przed następnym ciężkim dniem pracy. Najwięcej nadal zjawiała się rano, by zawierzyć wszystko mocnej kawie. Tamtego dnia ja też jej zaufałam. Napiłam się czarnej smoły, obiecując sobie, że zacznę się starać. Już zmierzając do pracy czułam ból nauki, a wyjmując rzeczy z szatni pracowników chciałam uderzyć pięścią w moją malutką szafkę. Presja ulepszania i rozczarowań samą sobą. Pamiętałam ten smak z liceum. Przełknęłam ślinę. Miałam liczyć. Wszyscy to robili, więc i ja mogłam spróbować. Jeden, dwa, trzy... Sytuacja opanowana. Prychnęłam. Uwielbiałam oszukiwać samą siebie, ale to kłamstwo było zdecydowanie zbyt proste, bym w nie uwierzyła. Nad niczym nie panowałam, jedynie odłożyłam kryzys w czasie. Zyskałam kilka dodatkowych minut spokoju. Nie dałam samej sobie cieszyć się pierwszym sukcesem, ale poczułam ulgę. Mogłam liczyć. Nie na siebie, ale na liczby. Przynajmniej przez jakiś czas.
- Jakiś policjant do ciebie - usłyszałam głos Sophie. Odwróciłam się w stronę drzwi. Wysoki, ponury i skupiony. Uśmiechnęłam się. Policjant Sean. Jego obecność budziła we mnie poczucie, że istniał ktoś, kto potrafił bronić słabszych. Takich, którzy nie kontrolowali własnego ogródka. Mógł mi pomóc. Chciałam do niego podejść i opowiedzieć o wszystkim, co się we mnie działo. Jednak coś we mnie mi na to nie pozwalało, a ja nie potrafiłam się przeciwstawić.
- Dzień dobry - przywitałam się. - Espresso czy rozmowa?
- Poproszę krótką rozmowę i espresso - odpowiedział, zmuszając się do lekkiego uśmiechu. Przygotowałam kawę i zajęłam miejsce przy stoliku.
- Mam nadzieję, że nie mam żadnych problemów - powiedziałam wesoło. Mężczyzna uniósł filiżankę i wypił spory łyk jeszcze gorącej kawy. Nie skomentował mojej żartobliwej wypowiedzi. Nie rzucał słów na wiatr. Pierwsze wrażenie okazało się trafne.
- Zaczęłaś trenować do szkoły policyjnej? - zapytał.
- O tak - odpowiedziałam bez namysłu. Karałam winnych. To najlepszy trening, jaki mogłam mieć.
- To dobrze. Nie zauważyłaś nikogo podejrzanego w kawiarni? - kolejne pytanie. Bardzo profesjonalny.
- Nie. Oczywiście, gdy tylko ktoś wzbudzi moje podejrzenia, niezwłocznie się z panem skontaktuję.
Policjant przyglądał mi się jeszcze przez chwilę, zanim wstał i wyszedł, żegnając się pośpiesznie. Gdy tylko zamknął za sobą drzwi, wpadłam w panikę. Zachowywał się jak on, ale coś wzbudziło moje podejrzenia. Nie wiedziałam, skąd mógł poznać prawdę, ale postanowiłam być bardziej ostrożna. Roztrzęsiona, wróciłam do parzenia kawy, jednak nie potrafiłam się skupić. Zastanawiałam się, czy policjant mnie prześwietlił i znał wszystkie moje przeszłe i przyszłe konieczne grzechy do odkupienia. Byłam tak zdenerwowana, że prawie upuściłam filiżankę. Złapałam ją w ostatniej chwili, parząc sobie dłonie gorącą kawą. Nie stłukłam żadnej filiżanki w kawiarni April i chciałam, żeby tak pozostało. Zaczęłam liczyć. Miałam się starać, uczyć się kontroli. Jeden, dwa, trzy, cztery... Jasna cholera, to było dla mnie jak odliczanie do startu. Dziesiątka wybrzmiała w mojej głowie jak strzał rozpoczynający wyścig. Budowałam tamę, ale zaatakowały mnie moje własne niedźwiedzie. Nienawidziłam ich wszystkich. Miałam ochotę uciec. Przeklęte, wewnętrzne bobry, które dusiły we mnie uczucia, aż nie rozrywały nerwów od środka. Szalone, upiorne niedźwiedzie, które odbierały mi samokontrolę. Spojrzałam przez okno. Z nieba znów spadł śnieg, osadzał się na chodnikach i czapkach przechodniów. Musiałam znaleźć Evę. Dom numer dwanaście może być znacznie bardziej pechowy niż trzynastka.

Przyszedł. Wyglądał niesamowicie. Serce mi zmiękło, gdy otworzył drzwi swoimi dużymi, czerwonymi od mrozu dłońmi. Zaczął szukać mnie wzrokiem, a ja czekałam, aż znajdzie moje oczy. Rozpromieniłam się, gdy usłyszałam głos Marilyn Monroe. Znowu tam byliśmy. Wśród ruin mojego wnętrza, rozwalonych budynków wybrzmiewało kilka słów, a ja wiedziałam, że były prawdziwe. ,,I wanna be loved by you". Znalazł moje oczy i uśmiechnął się ciepło, zmierzając w moją stronę. Chciałam już poczuć jego dotyk, byłam pewna, że mimo zimna, nadal będę mogła wyczuć ciepło dłoni Justina.
- Idziemy do domu - powiedział chłopak, dotykając mojej twarzy.
- Zostały mi ostatnie minuty pracy - odpowiedziałam, starając się przypomnieć sobie zamówienie kobiety przy stoliku.
- Nie, idziemy teraz - uparł się. Wzięłam do ręki nóż, który jeszcze nie tak dawno temu myłam od krwi. Ukroiłam kawałek tortu bezowego. Byłam prawie pewna, że właśnie to zamawiała tamta kobieta.
- Wyręczę cię, zmykaj - powiedziała Sophie i zaczęła kroić tiramisu. - Ta kobieta to moja przyjaciółka i chętnie podam jej zamówienie. I na pewno nie chciała tortu bezowego.
Zaśmiała się, gdy zobaczyła mój przepraszający wzrok. Zdjęłam fartuszek i chwyciłam dłoń Justina, ale on niespodziewanie podniósł mnie do góry i zaniósł w stronę drzwi.
- Boję się, że znowu gdzieś znikniesz, dlatego wolę cię ponieść - wymruczał, a ja chciałam mu wyznać, że wolałam być z nim niż robić to, co konieczne. Jednak sama sobie na to nie pozwalałam. Mogłam pomóc mu odzyskać osobę, którą kochał najbardziej na świecie. Wiedziałam, że martwił się o swoją siostrę i pragnęłam, by w końcu odzyskał spokój, zasługiwał na to.
- Nie znikam na zawsze - powiedziałam. ,,...jak Jazmyn" pomyślałam. - Umówiłam się dzisiaj z koleżanką, ale mogę odwołać spotkanie.
- Koleżanką? Zaczynam podejrzewać, że mnie zdradzasz - zażartował.
- Nawet nie mów takich rzeczy... Nigdy... - zaczęłam, ale mi przerwał, widząc, że wzięłam to do siebie.
- To dobrze, Lily, bo szaleję za tobą - powiedział, a ja byłam pewna, że troszeczkę się wtedy zarumienił. Uśmiechnęłam się pod nosem i mocniej go objęłam. - Możesz spotkać się z nią jutro, prawda?
- Nie ma problemu - starałam się, by mój głos brzmiał beztrosko, ale cała drżałam. Nie potrafiłam kontrolować mojej wściekłości, chciałam, by ból i przerażenie wydostały się ze mnie jak najszybciej.
- Zimno ci? Oddać ci swoją kurtkę? - Justin zatrzymał się na środku przejścia dla pieszych. Kobieta rozmawiająca przez telefon omal na nas nie wpadła. Obrzuciła Justina groźnym spojrzeniem i wysyczała coś do telefonu o spóźnionym zamówieniu. Mimo, że tak bardzo starałam się opanować, nie potrafiłam powstrzymać drżenia mięśni i ukryć lęku widocznego w moich oczach. W spojrzeniu chłopaka dostrzegłam niepokój.
- Nie, założę rękawiczki - odparłam szybko i zaczęłam przeszukiwać kieszenie. Po chwili pospiesznego szukania wyciągnęłam czarne, skórzane rękawiczki i założyłam je na swoje czerwone od zimna dłonie. Rzeczywiście zmarzłam, ale to nie z tego powodu tak bardzo się trzęsłam. - Justin, nie chcę cię pospieszać, ale stoimy na środku ulicy...
- Oczywiście, już idę. Kupiłem nam pączki z budyniem czekoladowym, takie, jak lubisz.
Zagryzłam wargę i zamknęłam oczy. Chciałam się tym cieszyć. Zapomnieć o dniu napadu. Wciąż widziałam szkło na podłodze w kawiarni, jedynym miejscu, w którym czułam się wtedy bezpieczna. Huk, rozbita lampa, krzyki. Nie mogłam się od tego uwolnić. Widziałam twarz Evy, słyszałam jej słowa jakby szeptała mi je prosto do ucha. Witaj, złotko. Czułam jej oddech na karku i tak strasznie się bałam. Chciałam, żeby Eva czuła przerażenie, żeby trzęsła się ze strachu i zaciskała oczy tak jak ja.
- Możemy posiedzieć na kanapie, wybierzesz film...
Pokiwałam głową i odwróciłam wzrok. Z trudem dusiłam w sobie płacz. Musiałam czekać na spotkanie z Evą, a to oznaczało, że w momencie odwiedzin mogłam wybuchnąć i posunąć się za daleko.

Don't Let Me DownOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz