Rozdział 24

91 4 4
                                    


"Budzić się ra­no i sta­rać się od­tworzyć sen po to, żeby upo­rać się z po­dej­rze­niem, że sen po­wie­dział o nas więcej, niż chce­my na ja­wie wyznać."~ Czesław Miłosz


Czym jest śmierć? Śmierć to coś nagłego, niespodziewanego i niepożądanego... nikt nie chce umierać... każdy boi się śmierci... boi się tego co się stanie, jak wygląda ten drugi świat... czy w ogóle istnieje coś za śmiercią. Jednak strach to coś słabego i nikłego, tak jak i ciemność. Istnieje w końcu światło którego mrok nie jest wstanie zasłonić, a po nocy zawsze przychodzi dzień. Nowy, lepszy, dzień.


— Draco? – Hestia zapukała do pokoju chłopaka, jednak kiedy po raz kolejny odpowiedziała jej cisza, westchnęła ciężko – Draco proszę, otwórz – powiedziała bardzo cicho a głos jej się załamał. Od śmierci Cassy minęło dwanaście godzin. Odkąd wrócili ze szpitala, dziesięć. A Hestia nie miała pojęcia co powinna zrobić, by pomóc mu nieść ten ciężar cierpienia. — Proszę cię – powtórzyła, kładąc dłoń na zamknięte drzwi.— Otwórz.

— Nie zrobi tego od tak, kochanie – dziewczyna odwróciła głowę do mężczyzny stojącego w korytarzu, który trzymał klamkę drzwi z biblioteki dworu, co świadczyło o tym, że właśnie stamtąd wyszedł. Nie był on smutny, ale radosnym również nie można było go określić. Zdawał się być jedynie przygaszony... nadal miał na sobie czerwone szaty a jego włosy mimo, iż dziś upięte w długiego warkocza, nadal zwracały uwagę na właściciela... nie można było powiedzieć, że Rudolphus Lestrange to osoba normalna... nawet podczas żałoby był taki samo dziwny jak zwykle. – Potrzeba mu czasu. Dużo czasu i spokoju. Choć. Dam ci coś na uspokojenie – przytaknęła i podeszła do niego, następnie kierując się razem z nim w kierunku schodów. – Nie smuć się Hestio. Wszystko się ułoży – oznajmił lekko się uśmiechając a jego oczy błysnęły iskierkami szaleństwa.

— Skąd ta pewność?

— Mój chrześniak jest taki sam jak i Bella. Poradzi sobie z tym – stwierdził spokojnie a dziewczyna przemilczała tą kwestię, przecierając oczy dłońmi pozbywając się łez, które po chwili znów pojawiły się w jej oczach. – Siostra nie przyjechała?

— Nie mam z nią kontaktu. Nawet nie wiem, czy wie o Cassy.

— Rozumiem... – oznajmił cicho kierując się w dół schodów a dziewczyna poszła zaraz za nim. Skręcili w długi korytarz, jednak tuż przy pierwszych drzwiach przystanęli by po chwili wejść do środka wielkiej kuchni. Olbrzymiej, czarnej kuchni. – Rozgość się – oznajmił spokojnie. Samemu kierując się w kierunku jakiś szafek pełnych fiolek. – Na przyszłość, lepiej nie próbujcie nic stąd brać sami jeśli zgłodniejecie – rzucił sucho przeglądając fiolki. – Najlepiej zawezwijcie skrzata.

— Dlaczego? – mężczyzna otworzył jedną z fiolek i przechylił ją delikatnie, po chwili wypłynęła z niej szara substancja, która po zetknięciu się z blatem zostawiła po sobie wielką wypaloną dziurę. Dziewczyna wytrzeszczyła oczy na co pan Lestrange zupełnie nie zwrócił uwagi machając różdżką i naprawiając mebel zaklęciem. — Z ludźmi niestety się tak nie da – oznajmił odkładając fiolkę. – Ja wiem gdzie co leży a jednak i tak często mam wrażenie, że Bella chce mnie zabić przestawiając eliksiry tam i sam. Ale cóż... zawsze była bałaganiarą – oznajmił z uśmiechem i wrócił do przeglądania fiolek po chwili wyjmując jedną. – Wolisz czysty eliksir z uryny jednorożca czy może coś delikatniejszego?

— Coś od czego nie dostanę odruchu wymiotnego – mężczyzna uśmiechnął się lekko i podszedł z fiolką do jakiejś szafki wyjmując z niej szklanicę i wlał do środka eliksir o barwie toffi, a następnie machnął różdżką, a po kilku sekundach pojawiła się przed nim butelka szkockiej whisky, która sama nalała alkohol, do szklanki, co wiążąc się w reakcję z eliksirem spowodowało, że napój zaczął musować, zmienił barwę na granatowy a dym, który ulatniał się z niego miał kolor dojrzałej śliwki. Zrobił takie dwie porcje... – Jedyna rzecz, która nie jest piękna w jednorożcach to ich mocz – mruknął mężczyzna kładąc przed nią szklankę a dziewczyna spojrzała na nią z po wątpieniem – Nie bój się tego. Mniej ci zaszkodzi – poklepał ją po głowie jakby była małą dziewczynką i machnął różdżką a i do niego podleciała pełna szklanka... tylko, że samej whisky z lodem. Hestia spojrzała na napój i po chwili chwyciła szklankę do ręki i za jednym łykiem wypiła całą jej zawartość, po chwili kładąc ją i poczuła jak po jej ciele rozlewa się ciepło, a wszystkie zbędne myśli ulatują i czuje spokój... niewyobrażalny spokój i ciszę... nie jest jej już smutno... nie czuje już żadnych emocji negatywnych, ani pozytywnych, wszystko jest w idealnej równowadze.

Sama historia nie kończy się...Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz