miniaturka (syriusz)

105 2 17
                                    



"Już? Tak prędko? Co to było?

Coś strwonione? Pierzchło skrycie?

Czy nie młodość swą przeżyło?

Ach, więc to już było... życie?"

~ Leopold Staff

Tik, tak, tik, tak, tik tak... miarowe tykanie zegara w holu było jedynym co przerywało ciszę w pogrążonym we śnie dworze. Nie było w nim dzieci biegających po domu z piskiem , że nie chcą kłaść się spać. Nie było zwierzaków, które by skomlały pod drzwiami sypialni ponieważ pragną spać wraz ze swoim panem. Nie było również pary zakochanych ani małżeństwa spędzającego miło wieczór w swoim towarzystwie. Dwór był olbrzymi, a mimo wszystko pusty. Opuszczony przez tych którzy niegdyś w nim mieszkali. Piękne zagraniczne gobeliny zakurzyły się, bielusieńkie ściany pokrył czarny pył. Ogród przed rezydencją zdziczał tworząc małą dżunglę wokoło obrębu posiadłości. I nie było już nikogo, kto by dbał o wiekowe piękno dworu. Był on opuszczony i samotny. Nie zdatny do sprzedaży. Do przygarnięcia przez inną rodzinę, która wykorzystałaby go o wiele bardziej pożytecznie niż jej prawowici właściciele. Cisza ta trwała już przez lata , jednak w końcu nadszedł dzień kiedy ustała.


Huk! Potem toczenie się po ziemi, aż w końcu krzyk. Wrzask złości i zirytowania. Głos niewdzięcznika, który wolał zginąć niż zostawić swoich druhów. Krzyk, który niósł się echem wypełniając nim całą posiadłość sprawiając, że z dawna narzucone zaklęcia się obudziły, a cały dom rozświetliły blaski świec, które nagle się zapaliły. Oświetlając również twarz owego niewdzięcznika jak i jego wybawcy.


Dwóch mężczyzn stało naprzeciwko siebie patrząc sobie wzajemnie w oczy. Pierwszy był wysoki i postawny, ubrany w czarne szaty śmieciożercy i uśmiechający się z szaleństwem w kierunku drugiego, za to jego zielone oczy błyszczały z ekscytacji. Drugi zaś, był nieco niższy, choć również całkiem wysoki, przyjmujący jednocześnie postawę walki wręcz jak i tej magicznej, nie uśmiechał się, był wściekły i gotowy zabić. I z całą pewnością by to zrobił. Gdyby nie fakt, iż ten go ocalił.


— Dawno się nie widzieliśmy — oznajmił Rudolphus chowając swoją różdżkę , kiedy dostrzegł, że jego ulubiony krewniak, nieco się opanował. — Miło w końcu się spotkać. Powspominać...

— Spotkać? — Parsknął Syriusz piorunując wzrokiem Lestrangea — Powspominać? — Roześmiał się. — Przed chwilą prawie moja własna kuzynka mnie zabiła! To chyba o czymś świadczy! — Wybuchnął ponownie. —Nie mamy czego wspominać — odwrócił wzrok i poczuł ucisk w żołądku. Znajdował się w dawnym domu swoich kuzynek. — Ani po co się spotkać — dodał jeszcze bardziej ponuro. Lestange uśmiechnął się do niego ponownie by po chwili również zwrócić uwagę na posiadłość.

— Pamiętam jak dziś kiedy to pierwszy raz cię tu spotkałem — zaczął z uśmiechem patrząc na schody. — Rzuciłeś we mnie wyjątkowo paskudną sklątką tylnowybuchowom — parsknął cicho a Black zacisnął dłonie w pięści pragnąc pohamować uśmiech, który pojawił się na jego ustach, bardzo lubił to wspomnienie.— Miałem wtedy wyjściowe szaty a włosy specjalnie splecione w warkocz. Musiałem je przez ciebie ściąć Black. — Wspomniał z oskarżycielskim tonem a Syriusz zachichotał cicho natychmiast karcąc się za to w myślach. Harry mógł teraz tam umierać! A on stał tutaj z mężem swojej kuzynki, jak dawniej. Lestrange nie zmienił się tak jak Bella. Azkaban nie zrobił z niego wariata, tak ja z niej czy samego Blacka, ponieważ nie miał kogo zmieniać. Rudi od zawsze był szaleńcem.— A musisz wiedzieć, że bardzo go lubiłem — westchnął dotykając swoich krótko ściętych ciemnobrązowych włosów. — Ale Belli na tamten czas bardziej podobały się te krótkie — przewrócił oczami.

Sama historia nie kończy się...Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz