Rozdział 1

457 14 3
                                    



Są chwile, by działać, i takie, kiedy należy pogodzić się z tym, co przynosi los. ~ Paulo Coelho

Hermiona zapukała do drzwi pokoju Syriusza. Harry, odkąd pojawił się na Grimmauld Place 12, nie opuszczał go i nie wpuszczał do niego prawie nikogo. Nie zamieniła z nim nawet słowa, a jak mówiła, to odzywała się raczej do drzwi, nie będąc pewna, co chłopak robi. Odczekała „rytualne" trzydzieści sekund i westchnęła z zamiarem odejścia.

Jego stosunek nie zmienił się przez ten tydzień nawet o cal. Martwiła się o jego zdrowie, bo również przez tyle samo nic nie jadł. Nie mogła tam wejść sama, bo drzwi zabezpieczał zaklęciem. Wpuszczał czasem Remusa, jednak gdy Lupin wychodził z pokoju, tylko kręcił głową. Bała się, że jej przyjaciel coś sobie zrobi...

Dodatkowo media nie odpuszczały. Wieść o śmierci rodziny Wybrańca rozniosła się w błyskawicznym tempie, będąc na nagłówkach gazet już od kilku dni. W większości były to wyssane z palca bzdury napisane przez Ritę Skeeter czy Teofinę Macerby, dwie najbardziej denerwujące dziennikarki na terenach całej Wielkiej Brytanii. Wścibskie i kłamliwe, w których artykułach znajdowało się mniej niż jedna dziesiąta faktów.

Już była na schodach, kiedy usłyszała przekręcanie klucza w zamku, a drzwi do pokoju się uchyliły. Stanęła jak wryta, patrząc w wejście, a gdy się otrząsnęła, wpadła do środka , przy okazji potykając się o jakąś część do motocyklu. I z pewnością by upadła, gdyby nie Harry, który złapał ją w ostatniej chwili przed zetknięciem jej twarzy z podłogą. Puścił ją dopiero, kiedy była w stanie sama utrzymać się na nogach, jednak gdy to zrobił, został wyściskany przez nią tak mocno, że aż brakowało mu oddechu, przez co przed oczami pojawiły mu się mroczki, a nogi odmówiły posłuszeństwa. Wyślizgnął się z jej uścisku, upadając na łóżko.

Hermiona zaczerwieniła się. Nie powinna go tak ściskać w tym stanie. Dopiero po chwili Gryfon zwrócił na nią uwagę a ona spojrzała na niego ze smutkiem. Wyglądał raczej jak cień Harry'ego. Jego nędzna imitacja. Nawet kiedy wracał do szkoły od Dursleyów, nie wyglądał tak koszmarnie. Wychudzony, blady, z cieniami pod oczami i przekrwionymi oczami.

Był chodzącym trupem a nie Harrym Potterem.

— I jak się czujesz? — wyszeptała, w odpowiedzi ledwo widocznie wzruszył ramionami.

— Jakoś — odparł bez wyrazu, a po ciele Hermiony przeszedł deszcz, kiedy nie dostrzegła w jego oczach żadnego błysku. Były puste. Wyprane z uczuć jak u zabitej ryby, która patrzy w jeden i ten sam punkt, a wszystko tylko odbija się w jej źrenicach...

— Musisz coś zjeść — powiedziała stanowczo, a on pokiwał głową, siadając na łóżku. Powtórzyła jego ruch. — Może chociaż kanapkę? — zaproponowała, ale nie odpowiedział, przez co postanowiła odpuścić. Wcześniej miała do niego setki pytań, teraz ani jednego.

— Mam zawołać Rona? Ucieszy się na twój widok. — Uśmiechnęła się, ale on pokręcił głową, więc zrezygnowała. — Harry, to nie była twoja wina. — powiedziała poważnie i chwyciła jego dłoń, na co drgnął. — Terroryści nie mają nic wspólnego z naszym światem. Musimy w końcu nauczyć się je rozróżniać.

— Wiem, że nie, ale... Miałem jeszcze do nich tyle pytań. Tyle kłótni, wyzwisk i krzyków. — Dziewczyna uśmiechnęła się. Ach, ta rodzinna miłość...

Zapadła cisza. Nie spoglądał na nią. Nawet raz nie odwrócił wzroku, patrząc na część motocykla Syriusza, o którą dziewczyna się potknęła.

— Czujesz to? — zapytał nagle, a Hermiona rozejrzała się i wyostrzyła zmysły. Nie czuła nic prócz smaru, prochu, siana i... czekolady?

— Co takiego? — spytała cicho, a on przygryzł dolną wargę, jakby się nad czymś intensywnie zastanawiał.

Sama historia nie kończy się...Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz