Harry
Bardzo się ucieszyłem, gdy Louis wyznał mi, że chciałby zostać, spróbować ze mną zamieszkać. Na razie zostaliśmy kimś w rodzaju przyjaciół, nic więcej. Wiedziałem, że bał się tego, ale nie potrafił mnie zostawić. Powoli się we mnie zakochiwał, lecz nie chciał powiedzieć tego na głos, a ja stwierdziłem, że poczekam.
Niestety Louisowi się pogorszył i nawet Lucas nie mógł nic wskórać. Kaszel nie opuszczał szatyna i z dnia na dzień słabł. Nawet nie chciał pić herbaty z miodem, którą mu codziennie przynosiłem. Blondyn również się przejął i zadecydował, że trzeba zawieźć Lou do szpitala. Nie było innej możliwość, nie mogliśmy czekać.
Oczywiście szatyn protestował, gdyż nie chciał opuszczać naszego domu, lecz on miał w tamtej chwili najmniej do gadania. Gdy tam trafiliśmy, dostałem niemały opieprz od lekarza, dlaczego z tym zwlekaliśmy. Podobno Louis dorobił się poważnego zapalenia płuc. Musiał zostać w szpitalu na kilka dni. Przeważnie leczyło się to w domu, ale u Louisa było to już coś poważniejszego.
Przebywałem w szpitalu po kilka godzin dziennie. Wychodziłem dopiero wtedy, gdy wyganiały mnie pielęgniarki. Poczucie winy ciągle mnie zżerało, bo gdyby nie ja, to szatyn byłby zdrowy. Do niczego takiego by nie doszło. Zadręczałem się, a Niall ciągle mnie pocieszał, mówiąc, że to nic poważnego, że niedługo Tomlinson wróci do domu i będzie jak dawniej. Ale jak mogłem mu wierzyć, kiedy w Internecie było napisane, że można na to umrzeć? Wszelkie możliwe powikłania mnie martwiły.
Teraz parkowałem samochód na parkingu szpitala. Sięgnąłem po reklamówkę, w której miałem marchewkowy sok dla Louisa i paczkę ciasteczek czekoladowych. Miałem nadzieję, że się ucieszy. Ruszyłem w stronę budynku i już po chwili szukałem odpowiedniej sali.
Uśmiechnąłem się na widok wesołego chłopca, stojącego przy oknie. Odłożyłem reklamówkę na szafeczkę i podszedłem do szatyna.
- Widziałem cię w oknie - powiedział uśmiechnięty. - Długo ci zajęło pokonanie kilku schodków...
- Na korytarzu zaczepił mnie twój lekarz - odparłem, obejmując go niepewnie w pasie.
Louis nie protestował, tylko się do mnie przytulił. Już dawno wiedziałem, jaki z niego pieszczoch. Pocałowałem go w głowę i potarłem delikatnie plecy. Chyba nie posunąłem się zbyt daleko, prawda? Przyjaciele też tak robią, więc co mi szkodziło?
- I co mówił? - zapytał.
- Że możesz już dzisiaj wyjść - szepnąłem mu na ucho. - Że mogę właśnie teraz cię zabierać.
- Mówisz prawdę? - odsunął się szybko ode mnie, by popatrzeć mi w oczy. - Wracamy... do domu?
- Oczywiście - pokiwałem energicznie głowa. - Sam się tego nie spodziewałem, gdy tu przyjechałem, ale tak. Pozwolili mi cię stąd zabrać, ale masz w dalszym ciągu przyjmować zalecone leki. Koniecznie cię muszę przypilnować.
- To wspaniała wiadomość! - Ucieszył się. - Mam dość tych wszystkich obcych ludzi, którzy w nocy mamroczą coś pod nosem lub krzyczą, budząc mnie.
- Więc teraz masz nauczkę, że nie wolno lekceważyć zdrowia, Loueh - powiedziałem, po raz kolejny go do siebie tuląc. - Kupiłem ci kilka par grubych skarpet i ciepłych bluz. Dla siebie również kupiłem, więc będziemy wspaniale razem wyglądać.
- Niall dzwonił do mnie i mi o tym opowiadał - zaśmiał się. - Skarżył się, że zwariowałeś, gdyż nie pozwoliłeś mu wyjść z domu bez czapki, szalika, kurtki oraz rękawiczek! Ubrałeś go jak bałwana, przez co ledwo dotoczył... i tak, DOTOCZYŁ się do samochodu.
- Przesadza - wywróciłem oczami. - Jesteście moją rodziną i będę o was dbał najbardziej jak się da.
Na potwierdzenie swoich słów zdjąłem czapkę i wsadziłem mu ją na głowę, zasłaniając nawet oczy. Od razu zaczął ją poprawiać, marudząc przy tym, że jestem niemożliwy.
- Muszę się przebrać ze szpitalnej koszuli - powiedział, podchodząc do swojego łóżka.
- Lou? - zawołałem go, idąc za nim.
- Hm?
- Czy to prawda, że pod tą koszulą nie masz bielizny? - uśmiechnąłem się.
- Harold! - zawołał oburzony. - Wyjdź z tego pokoju i wróć dopiero wtedy, gdy będę w pełni ubrany i gotowy do opuszczenia tego miejsca.
- Byle szybko - powiedziałem. - Musimy przecież zaplanować nasze święta oraz twoje urodziny.
- Święta już minęły, Harry - popatrzył na mnie z politowaniem. - Podobnie jak urodziny.
- Nic nie zaszkodzi, jeśli obejdziemy je z lekkim opóźnieniem - zdecydowałem. - Przecież nie dostałeś ode mnie jeszcze prezentu, czyż nie?
♠♠♠♠♠♠♠
Witajcie!
Rozdział tak naprawdę był napisany, lecz nie miałam czasu by go sprawdzić i dodać.
Miłej nocy kadeci!
Dziękuję za gwizdki i komentarze! ♥
CZYTASZ
Enemy ~Larry ✔️
Fanfiction- Udawałeś, prawda?! - zawołał zielonooki , podchodząc do niższego mężczyzny coraz bliżej. - Od kiedy, Louis?! Od kiedy pamiętasz?! - Nie udawałem! - krzyknął, starając się nie pokazywać, jak bardzo się boi. - Podobało ci się, kiedy cię pieprzyłem...