▶7◀

26 6 0
                                    

Kasa biletowa była odsunięta na bok, niemalże schowana w cieniu – w dzisiejszych czasach większość podróżujących kupowała bilety przez Internet, więc kasa nie musiała znajdować się w centralnym punkcie terminalu. Znalazłam ją z trudem. Taszcząc bagaże, podeszłam do kasy i powiedziałam:

– Bilet do Warszawy. – Wyciągnęłam z torby portfel i paszport.

Siedząca za kontuarem wysoka brunetka wyglądała na zmęczoną, jakby zaraz miała osunąć się na podłogę i zasnąć. Od niechcenia bawiła się plakietą ze swoim nazwiskiem przypiętą do bluzki. Niechętnie uniosła wzrok.

– Najbliższy lot będzie dopiero o czwartej. – Prawie trzy godziny czekania na lotnisku!, pomyślałam, ale za nic nie dałam po sobie poznać, jak bardzo mi to nie odpowiada. – Wszystkie miejsca w pierwszej klasie są już wykupione – oznajmiła. Ziewnęła, przeciągając się, po czym nawet nie przeprosiła.

– Skąd pomysł, że chciałabym podróżować pierwszą klasą? – zdziwiłam się.

Kobieta uśmiechnęła się kpiarsko i spojrzała na mnie rozbawiona, unosząc do góry mój paszport.

– Przecież jesteś Dallas – stwierdziła, mówiąc głośniej niż poprzednio.

– I co z tego? – odparowałam. – A ty się nazywasz Helen Witt. Każdy nosi jakieś nazwisko, które przecież nic nie znaczy.

Spojrzała na mnie zdumiona i poprawiła plakietkę z nazwiskiem przypiętą do bluzki. To chyba był tik nerwowy.

– Naprawdę chcesz podróżować jak zwykły, szary obywatel?

– Owszem. Są jeszcze miejsca?

Nadal wyglądała na zdumioną, ale potulnie wstukała coś na klawiaturze. Dawałam jej nie więcej niż trzydzieści lat, ale w momencie, gdy zgarbiła się przy komputerze, dostrzegłam pojedyncze pasma siwizny zdobiące koka upiętego z tyłu głowy. Zrozumiałam, że była znacznie starsza – może nawet przed pięćdziesiątką?

– Miejsce przy oknie czy w środku? – zapytała, nie odrywając wzroku od ekranu. Siedziała tak blisko monitora, że prawie dotykała go swoim długim nosem i bardzo mrużyła oczy – nie wiem, jaką wadę wzroku miała, ale z pewnością przydałyby jej się okulary.

– Przy oknie.

Kiwnęła głową i zaczęła przepisywać moje dane z paszportu. W pewnym momencie, gdy myślałam, że poda cenę biletu, spojrzała na mnie podejrzliwie i spytała:

– Ile zamierzasz zostać w Polsce?

– Trudno powiedzieć. Ale raczej szybko tu nie wrócę – stwierdziłam.

– W takim razie poproszę wizę.

– Wi... wi... wizę?

– Tak, wizę. Jadąc do Polski na dłuższy okres czasu potrzebujesz wizy.

Spanikowana, wciągnęłam gwałtownie powietrze.

Wiza. Kompletnie o tym zapomniałam. Twarde prawo, ale prawo, pomyślałam, zagryzając wargi. Moje marzenia o ucieczce prysły jak pęka bańka mydlana. Jeśli nie chciałam być później ścigana i deportowana, musiałam ją zdobyć. Był tylko jeden problem – nie miałam pojęcia, jak to zrobić.

Zaczęłam gorączkowo myśleć o innym rozwiązaniu. Zabrałam paszport, schowałam portfel do kieszeni i wycofałam się. Brunetka coś za mną wołała, ale zignorowałam ją. Przynajmniej dopóki nie opuściła swojego stanowiska i zaczęła mnie gonić. Musiała mieć wprawę w bieganiu na wysokich obcasach, ponieważ nawet się nie zachwiała na śliskiej posadzce.

LostOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz