Pożegnałam Krzysztofa ze smutnym uśmiechem. Był jedyną bliską mi osobą, która doskonale rozumiała, co tak naprawdę czułam. Osamotnienie i pewnego rodzaju obojętność ze strony moich rodziców na to, co robię, z pewnością negatywnie odbiła się na mojej psychice, ale oni chyba tego nie widzieli. Życie rodzinne przesłaniała im praca. Aż strach pomyśleć, jak zachowywaliby się, gdybym miała rodzeństwo.
Szłam do pokoju z zamiarem skończenia rysunku dla Clary, dopracowania szczegółów takich jak błyskotki we włosach. Ale gdy dotarłam do swojej sypialni, zahaczając po drodze o kuchnię, gdzie wreszcie zjadłam coś na śniadanie, zobaczyłam, że poza psem jest tam ktoś jeszcze.
Joe drzemał na podłodze, jak miał w zwyczaju podczas upałów – zamiast biegać po domu czy domagać się wyjścia na spacer, wylegiwał się w cieniu pod parapetem w moim pokoju. Wybitnie leniwy z niego dalmatyńczyk. A na łóżku siedział Will, mój kuzyn. Strasznie uwielbiał przechwalać się tym, że jest ode mnie o rok starszy, zwłaszcza dlatego, że to zazwyczaj ja miałam nad nim przewagę – byłam mądrzejsza, grzeczniejsza, piękniejsza i dużo zdolniejsza od niego.
– Co tu robisz, Bąbelku? – zapytałam, siadając na krześle. Założyłam nogę na nogę i tylko czekałam, aż Will zacznie się burzyć. Oto kolejna jego wada – zbyt szybko wpada w złość. I od wielu lat burzy się wyłącznie o to, że nazywam go "Bąbelkiem".
To stare jak świat przezwisko przywarło do niego jak łatka, kiedy miałam pięć lat. Sześcioletni wówczas Will, podczas mojej którejś z kolei wizyty w San Francisco, postanowił rozśmieszyć mnie po tym, jak spadłam ze schodów, puszczając bańki... nosem. Byłam cała poobijana, a mimo to śmiałam się jak opętana, narażając się na potworny ból brzucha. Wtedy oboje uważaliśmy to za zabawne, ale kiedy na twarzy Willa pojawił się trądzik, jego pseudonim nabrał nowego znaczenia. Za każdym razem, gdy nazwałam go Bąbelkiem, zaczynał krzyczeć, nawet na przypadkowe osoby mijane na ulicy. W jakiś sposób przezwisko, którym tylko ja mogłam nazywać Willa, przechwycili jego koledzy i wtedy zaczęło się piekło. Aż do liceum nie miał spokojnego życia. Przez pewien czas obwiniałam się, że to przeze mnie kumple Willa dogryzają mu na każdym kroku. Sama przestałam zwracać się do niego w ten sposób, dopóki nie rozpoczął innej szkoły. Od tamtej pory, choć rzadziej niż kiedyś, lubię nazywać Willa Bąbelkiem, lecz wyłącznie w celu droczenia się z nim, nigdy obrażania.
Wbrew moim oczekiwaniom, Will nie zdenerwował się. Usiadł prosto i spojrzał na mnie rozbawionym wzrokiem. Przez ostatnie pół roku zmienił się nie do poznania. Pokonał uciążliwy trądzik, urósł dodatkowe kilka centymetrów, a nawet zapisał się na siłownię i zaczął intensywnie trenować. Mimo to, w opinii wielu osób, w tym jego siostry, Will nadal nie jest dość przystojny, by równać się ze mną. Sam kiedyś stwierdził, że "z blondynkami nie powinno się konkurować". A potem dodał, rechocząc: "lepiej nie uświadamiać im, jak niski jest ich poziom IQ". Oberwał wtedy w głowę podręcznikiem do matematyki.
– Uznam to za miłe powitanie – odparł.
– Myśl tak dalej.
Will wywrócił oczami, odrobinę poirytowany.
– Chyba wiesz, po co przyszedłem.
– Wisisz mi kasę i chcesz oddać? – spytałam po chwili namysłu. Chłopak pokręcił głową. – Nie? Ale raczej ja tobie nie wiszę żadnych pieniędzy, prawda?
– Nie.
– Więc co chcesz?
– Czy Nowojorska Księżniczka raczy wybrać się ze mną na spacer po mieście...?
– Tak, Will, pomogę ci wybrać prezent dla Clary.
Zrozumiałam od razu, co miał na myśli. On nigdy nie zapytał żadnej dziewczyny, czy pójdzie z nim na spacer, a ja nie byłam wyjątkiem. Jedyny powód, dla którego on sam chciał iść na miasto, to kupno prezentu z okazji urodzin jego siostry. Zawsze prosił mnie o pomoc. Inne dni w roku przeznacza na gry komputerowe i czynność, którą nazywa "nauką".
CZYTASZ
Lost
Ficțiune adolescențiJane Dallas nazywano Nowojorską Księżniczką. Sława zdobyta w dzieciństwie sprawiła, że nawet lata później ludzie traktowali ją jak gwiazdę wielkiego formatu. Wiodła idealne, luksusowe życie. Przynajmniej do czasu... Gdy jej rodzice giną w wypadku, J...