01

586 30 20
                                    

Mark Tuan nienawidził brudzić sobie rąk.

Splunął z odrazą nim przekroczył próg pubu "Gorgona". Zdążył się przekonać, że lokal nie został nazwany tak bez powodu. Duszący zapach tytoniu w przedsionku sprawiał, że każdy nowoprzybyły miał ochotę wyjść nim ledwo wszedł do środka. Sam wystrój też nie był zapraszający - odrapana boazeria w przejściu sprawiała wrażenie muru między normalnym, zimnym światem na zewnątrz, a chaosem wewnątrz budynku. Nie mógł narzekać na fioletowoniebieską ledową poświatę przy suficie oraz w okolicach baru, która dawała jedyne źródło światła, ponieważ ta nadawała oryginalny klimat. Nie przeszkadzały mu też podejrzane, ale zaskakująco mocne kolorowe drinki. To, co sprawiało mu największy kłopot, to ludzie.

Tuan zajął miejsce najbliżej wyjścia, czekając, aż barman przyjmie jego niesprecyzowane zamówienie. W "Gorgonie" znajdował się trzeci raz w życiu - z czego pierwszy był tak odległy, jak jego pierwsza w życiu wizyta w Tajwanie (która, swoją drogą, miała miejsce niedługo po owym zdarzeniu), druga natomiast miała bardziej charakter zwiadowczy. Wemknął się wtedy niczym cień, może tydzień wcześniej, przeszedł się po całym lokalu, z dachem i piwnicą niedostępną dla gości włącznie; nie zamówił nic i wyszedł, jakby nigdy go tam nie było.

Teraz jednak, znając wszystkie sekrety pubu, mógł czuć się prawie jak w domu. Nadal nie znał smaku oferowanych trunków, przekonany, że gdy był tu pierwszy raz, nie mógł jeszcze ich legalnie spożywać. Tym razem nic nie stało mu na drodze by wtopić się w tłum i tak jak wszyscy obecni udawać, że jest tylko zwyczajnym człowiekiem. Naprawdę chciał, aby tak było.

Nie minęła chwila, a zdecydował się zmienić miejsce na bardziej ukryte w tajemniczym półmroku. Zdecydowanie wolał duszne wnętrze od zapachu papierosów, który powoli sprawiał, że kręciło mu się w głowie. Jakkolwiek by to nie zabrzmiało, musiał zachować trzeźwość umysłu, a ten kłujący zapach wydawał się być gorszy od procentów w napojach.

Gdy tak kluczył między stolikami, nadal starając się utrzymywać blisko baru, naprawdę wydawało mu się, że przyszedł tylko po to, by się napić i odpocząć od pracy - a nie odwrotnie. Nie chciał pamiętać, że był tutaj aby pracować i odpocząć od picia.

To była jednak najprzyjemniejsza część jego pracy. Alkohol nie tylko był wskazany, a nawet niejakim przymusem była chociaż jedna kolejka, po to właśnie, by wtopić się w tłum. Dziwne wrażenie sprawiałby, gdyby nie odzywał się, obserwował wszystkich z mrocznego kąta i czekał. O wiele naturalniej wyglądało to, gdy robił to samo znad szklanki z parasolką.

— Co taki porządny chłopak robi w takiej spelunie? — odezwał się ktoś po jego prawej.

Zaciekawiony Mark przeniósł wzrok w tamtą stronę, aż natrafił na chłopaka, który definitywnie zadał to pytanie. Przez chwilę, patrząc w zuchwałe oczy Azjaty bliskiego mu wiekiem, zapomniał jak uczyli go reagować na podobne pytania. Obserwował jak jednym haustem opróżnia swoją szklankę, a następnie nagląco unosi brew, dopóki Mark nie oprzytomniał. Dawno nikt tak nie wytrącił go z czujności, jakby chłopak nie miał prawa w tym momencie zjawić się na jego drodze. Jakby był błędem w systemie.

— Zwiedza — rzucił krótko, celując w dobrze znaną półprawdę. Bez słowa zajął miejsce obok, uznając to krótkie pytanie za zapraszający gest. — Kiedyś zapragnąłem zwiedzić wszystkie puby w Los Angeles. Wierz mi, bywałem w gorszych melinach.

Nieznajomy zaśmiał się sucho, jakby dokładnie wiedział, o czym Tuan mówi. Mark wiedział, że nie zmieni już miejsca, dlatego zerknął w górę na tablicę podświetlaną tymi samymi ledami, na której ktoś wypisał, jak się wydawało, nazwy oferowanych drinków. Chwila minęła nim do Marka dotarło, co właściwie czyta, bo nazwy te były tak absurdalne, jak wszyscy goście. A może nawet bardziej.

𝓗𝓸𝔀 𝓽𝓸 𝓪𝓿𝓸𝓲𝓭 𝓽𝓱𝓮 𝓼𝓾𝓷 » GOT7 MARKSONOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz