09

110 13 0
                                    

BamBam na siedzeniu pasażera ledwo kontaktował. Nie utrzymywał rozmowy, siedział prosto tylko dzięki pasom i wydawał się czymś przestraszony.

Mark pomógł mu bezpiecznie przejść do swojego mieszkania. Posadził go na krześle, dla bezpieczeństwa zasłonił okna i czekał. Chłopak podniósł na niego zagubione spojrzenie.

— Możesz mi opowiedzieć co się stało?

Zastanowił się, niefrasobliwie drapiąc się po karku. Wpatrywał się zupełnie pustym wzrokiem w podłogę, a następnie pokręcił głową. Gdy przeniósł dłoń na szyję i spojrzał na nią z powrotem, jego twarz jeszcze bardziej zbladła. Na ręce miał krew.

Mark podniósł się z ostrożnością. Podszedł do przyjaciela, oglądając jego ranę. Wystarczyło przelotne spojrzenie aby sam również stracił kolor z twarzy. Cofnął się w konsternacji, niemal wpadając na fotel. To nie była jakaś tam rana - miał na szyi ślady po zębach wampira.

Hyung, jestem zmęczony — jęknął, opadając do tyłu na plecy.

Mark układał w głowie plan działania i to co powinien zrobić niezwłocznie. Na chwilę odrzucił wszystkie emocje, pozostawiając chłodną ocenę sytuacji. W tej samej chwili dotarło do niego, że BamBam zwrócił się do niego po koreańsku, przez co Tuan połączył wszystkie wątki.

— Posłuchaj mnie. — Stanął nad nim, ujmując jego twarz w dłonie i zmuszając do popatrzenia sobie w oczy. Źrenice miał rozszerzone, ale znał swojego przyjaciela i wiedział, że to nie po alkoholu, a narkotyków sam by nie wziął. Kłopoty zaczynały się napiętrzać. — Czy jakiś podejrzanie blady Koreańczyk postawił ci może dziwnego drinka?

Na ustach BamBama pojawił się nieprzenikniony uśmiech.

— Nie był podejrzany — odparł wymijająco.

Mark westchnął ciężko i pozwolił mu się położyć.

— Cholera — mruknął do siebie.

Nie znał każdego wampira z Los Angeles, ale instynkt i doświadczenie kazały mu podejrzewać, że to może mieć coś wspólnego z jego byłym szefem. Miał szczerą nadzieję, że nie mszczą się na nim w ten sposób, ponieważ wykorzystanie niewinnych osób było zwyczajnie okrutne. Ale jak inaczej wytłumaczyć telefon od jego dawnego znajomego, który pod wpływem tabletki gwałtu został ugryziony przez wampira - na dodatek mówiącego po koreańsku?

Wiedział, że w tym stanie nie zrobi zbyt wiele. BamBam miał prawo być senny, a gdy się obudzi i tak nie będzie dużo pamiętał. To zagranie było wyjątkowo nieczyste. Gdyby chodziło o molestowanie czy kradzież, takie rzeczy działy się zawsze. Ale zamienienie kogoś w wampira to zupełnie coś innego.

Mark zostawił go w sypialni, wiedząc, że tam jest bezpieczny, a sam zamknął się w łazience. Powoli osunął się na podłogę, czując jak wraca fala emocji, jaką starał się odsunąć na bok.

Nie chciał aby ich ponowne spotkanie wyglądało w ten sposób. Prawdę mówiąc, Mark nie życzył nikomu takiego losu. Jako łowca wampirów aż za dobrze wiedział jak ciężki żywot mają te istoty. Nikt nie będzie go pytał czy jest mordercą, czy nie wie jak smakuje ludzka krew - wystarczy, że nieodpowiednia osoba pozna jego naturę, a na tym będzie koniec.

Gdyby chociaż Mark nadal pracował dla Jaebeoma, miałby jakąś przykrywkę. Znajomość z Jacksonem doprowadziła Marka do obecnej sytuacji, jednak BamBama mogliby potraktować łagodniej ze względu na jego młody wiek i okoliczności zarażenia. Albo chociaż Mark zrobiłby sam co w jego mocy aby chronić przyjaciela, bo sam nie byłby wtedy zagrożony.

Wściekłość i przygnębienie uderzyły Marka bez ostrzeżenia. Nie panował nad tym co czuł, dlatego miał wrażenie, że znów jest tylko bezbronnym nastolatkiem. Może nawet było to coś nowego, bo jako nastolatek nie różnił się wiele od dorosłej wersji siebie. Nie mógł siebie kontrolować. Z bezsilności uderzył pięścią we własne udo, aż go to zabolało. Zawiódł jako człowiek.

Teraz nie miał wyjścia. Jeśli zjawi się na Osądzie, zabiją jego, a później zrobią to samo z BamBamem - a jeśli nie od razu, to zyska tylko kilka dodatkowych tygodni życia w strachu. Gdyby chodziło tylko o niego, nie bałby się aż tak jak w tej chwili. Teraz wiedział, że nie ma wyboru i to bolało jeszcze bardziej.

Mark musiał uciekać.

Z tego wszystkiego nie słyszał wibracji telefonu w sypialni ani nie zastanawiał się, która godzina. Po dłuższej chwili wibracje zamieniły się w agresywne pukanie do drzwi, a później słyszał już tylko przekleństwa i ciężkie kroki.

— Mark Tuan, ty idioto! — Jackson zaczął rozglądać się za nim, w końcu wchodząc bez zapowiedzi do łazienki. — Dlaczego nie powiedziałeś mi, że masz srebrne zamki w drzwiach? Mark! Mark...?

Jackson trzymał się za oparzoną rękę, ale gdy dostrzegł, że Mark siedzi skulony na podłodze, zapomniał o bólu. Całe jego zirytowanie zniknęło jak bańka mydlana. Zupełnie zaskoczony pochylił się, utrzymując wzrok na tym samym poziomie.

— Co się stało? — Jego głos był zupełnie spokojny. Delikatnie wyciągnął dłoń w jego stronę, jakby obawiając się, że Mark wykona jakiś gwałtowny ruch i próbował go przed tym powstrzymać.

Mark podniósł na niego przekrwione oczy. Nie wstydził się pokazać mu, że się boi. W tym jednym spojrzeniu starał się przekazać Jacksonowi wszystko to, czego nie mógł powiedzieć na głos. Jackson domyślił się, że dzieje się coś złego, ale zamiast naciskać, po prostu przyciągnął go do siebie aby mógł westchnąć ciężko w jego pierś i spróbować zrzucić część tego bólu.

Nie widział go nigdy w takim stanie i sam nie wiedział do końca jak zareagować. Mark trząsł się lekko w jego ramionach, jakby wszystkie te emocje wróciły i nie mógł się ich pozbyć. Jackson oparł się o wannę, pozwalając Markowi również rozluźniać spięte mięśnie.

— Musimy uciekać — wyznał, chociaż Wang pewnie się już domyślił. — Szukają mnie.

— O czym ty mówisz? — zapytał delikatnie.

Mark podniósł głowę, starając się wrócić do swojego zwyczajnego opanowania.

— Szef wyrzucił mnie z pracy, mam stawić się na rozprawie o swoje życie, ale nie zamierzam — wytłumaczył nonszalancko. — Wiedzą, że cię znam, dlatego ty też musisz być w niebezpieczeństwie. Do tego mój stary przyjaciel został dziś w nocy pogryziony i śpi w mojej sypialni...

Jackson nie wiedział co na to odpowiedzieć. Całe szczęście Mark nie wymagał tego. Minęła chwila po czym kazał mu spojrzeć na siebie. Delikatnie złapał go za ramiona, chcąc mieć pewność, że jest już spokojny.

— Nigdzie się bez ciebie nie ruszam, dobrze? Jeśli musisz uciekać, ja idę z tobą.

Mark pokiwał powoli głową. To wiele dla niego znaczyło. Bał się wciągać w to Jacksona, ale z drugiej strony jako wampir i tak był w niebezpieczeństwie, a z Markiem, który znał ich zasady i sposoby działania, mógł być choć trochę pewniejszy. Nierozsądnym było teraz się rozdzielać.

— Spałeś w ogóle tej nocy?

Jakby dopiero gdy Jackson zapytał dotarło do niego, że na nogach był od wczorajszego poranka. Wang kazał mu położyć się obok pogrążonego we śnie BamBama, a sam miał zorganizować rzeczy potrzebne na podróż. Miał pewną propozycję bezpiecznego miejsca i miał nadzieję, że Markowi nie będzie przeszkadzała wyjątkowo długa droga.

1080 słów.

𝓗𝓸𝔀 𝓽𝓸 𝓪𝓿𝓸𝓲𝓭 𝓽𝓱𝓮 𝓼𝓾𝓷 » GOT7 MARKSONOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz