03

214 22 4
                                    

Ciężko było Markowi wrócić do szarej codzienności po takiej odskoczni, ale zmuszony sytuacją, musiał zacząć myśleć jak dawniej. Nawet nie alkohol był jego największym problemem; nadal czuł na sobie dłonie Jacksona i marzył, aby to nie był ich ostatni raz.

Ten sam klub drugi raz pod rząd mógł wydawać się złym pomysłem. Widział już wszystko, co zobaczyć mógł i nie znalazł nic podejrzanego. Gdzieś z tyłu jego głowy zrodziła się myśl, że może to bezcelowe, może nic nie znajdzie i będzie musiał słono za to zapłacić. Ale wiedział, że to nie może się stać. Nie z jego szczęściem.

Wiedząc już, co zamówić, zdecydował się na whisky. Gdyby ktoś przeszedł obok, pewnie zwróciłby na Marka większą uwagę i chociaż bardzo tego nie chciał, nie przeszkadzało mu to. Gdyby ktokolwiek faktycznie chciał z nim porozmawiać, lepiej dla niego, aby trzymał pewien dystans, ponieważ w przeciwieństwie do poprzedniego dnia, teraz miał przy sobie nawet groźniejszą broń od srebrnych pierścionków.

Zbyt znudzony oczekiwaniem, wyciągnął telefon. Nagłe zdziwienie ogarnęło go gdy dostrzegł trzy wiadomości od Jacksona.

"Wpisałeś się jako 'Przystojny Wampir' i myślisz, że teraz dam ci spokój?".

Tuanowi nie udało się powstrzymać lekkiego uśmiechu. Zapomniał już, że w pośpiechu postanowił zrobić Jacksonowi taki żart. Bardzo ciekawiła go jego reakcja na tą nazwę - a co najśmieszniejsze, choć Wang oczywiście nie mógł o tym wiedzieć, nie miała ona w rzeczywistości żadnego odzwierciedlenia. Mało tego, była kompletnym przeciwieństwem.

Nie zastanawiał się wiele nad odpowiedzią. Noc była zbyt długa, a on miał nadzieję, że Jackson nie będzie spał.

"Mój błąd. Powinienem był dać 'seksowny' żebyś mnie z nikim nie pomylił".

Nie czekał długo na odpowiedź. W momencie, w którym Mark zaczął podejrzewać, że jego przyjaciel cierpi na bezsenność, brutalnie przypomniał sobie o pracy. I pewnie byłby tego nie zrobił, gdyby nie skończył mu się drink, a rozmowę przerwał SMS od szefa z przypomnieniem, że zostało mu mało czasu. Bardzo mało czasu.

Kiedy zwrócił się do barmana z chęcią zamówienia czegoś innego, w jego głowie pojawił się pewien pomysł. Nie był pewien, czy wypali, ale wolał zrobić z siebie błazna niż otrzymać reprymendę od szefa.

Do tej pory miał siniaki po ostatniej.

— Przepraszam — zaczął niepewnie. Z kolejnymi słowami powoli nabierał coraz więcej pewności siebie. — Czekam tutaj na kolegę. Nie widział pan bladego mężczyzny z dużą ilością złotych kolczyków, który o ile zdążył cokolwiek zamówić, to coś bardzo słabego?

Jakież było zaskoczenie Marka, gdy barman wskazał mu stolik, przy którym cicho dyskutowali dwaj mężczyźni. A przecież podał mu podręcznikowy opis ukrywającego się w pubie wampira.

Wziął jeszcze półwytrawne wino i bez zastanowienia zdecydował się do nich dosiąść. Inaczej nie umiał tego załatwić.

Zanim zaskoczenie mężczyzn minęło, Mark sam postanowił zacząć temat. Nie mógł zapominać, że mimo wszystko był w Ameryce, a tam nikt nie zawahałby się z uszkodzeniem jego twarzy gdyby zaszła taka potrzeba.

— Widzę, że gustujecie w winach — rzucił na powitanie. — Jesteście pewni, że to odpowiednie miejsce dla was?

— Gościu, zajmij się swoim biznesem — burknął jeden.

Gdyby był sam, wszystko byłoby prostsze. Ale ze względu na taki sam alkohol i podobne pierwsze wrażenie, Mark musiał się dobrze zastanowić, który z nich miał powód do ukrywania się. Gdyby źle wytypował wampira, mogłoby się to skończyć źle dla całej trójki.

— Dajcie spokój, nigdy nie byliście w pubie? To nie jest wykwintne miejsce. A może właśnie dlatego tutaj pasujecie?

— Jakim cudem opiłeś się jednym drinkiem? — mruknął drugi z podziwem.

Dokładnie o taki efekt chodziło Markowi. Musiał zgrywać idiotę aby w końcu wyprowadzić któregoś z równowagi. Jeśli uważali go za słabego, tym lepiej. Nie będzie miał problemu z ukazaniem prawdy i pokazaniem, jak bardzo się mylili.

— Odejdź, dzieciaku. — Irytacja w jego głosie powoli wzrastała, zupełnie jak ubaw Tuana.

— Hmm, myślałem, że załatwimy to inaczej. No trudno. Cześć.

Mężczyźni popatrzyli po sobie, co trwało może pół sekundy. Wystarczyło aby Mark zrozumiał, że połknęli haczyk. Żaden z nich nawet nie dostrzegł, jak porwał spoczywający na wolnym krześle portfel kiedy wstawał ani nie zorientowali się, jak płacąc za drinki pieniądze wyjął właśnie z niego. Na ich rachunek domówił jeszcze kilka butelek drogiej whisky – by mieć pewność, że nie wyjdą z lokalu.

Wolnym krokiem skierował się w dół uliczki, odliczając w myślach minutę. Szybko zorientował się, że to na darmo. Minęło ich trochę więcej niż policzył.

Dopiero wtedy usłyszał za sobą krzyk, który był dla niego jak znak do biegu. Trzy jego atuty sprawiły, że wyścig z góry okazał się przesądzony; mianowicie wyrobiona kondycja, niesamowita znajomość okolicy i figura drobniejsza od typowego Amerykanina, pozwalająca mu przemknąć przejściem dla kotów. Jak się spodziewał, pierwszy z nich pobiegł dalej, w czasie, w którym Mark wrócił te kilkadziesiąt metrów do pubu.

Bez słowa wszedł z powrotem, widząc, że drugi z nich nadal czeka przy stoliku. Zostawił barmanowi wyjątkowo wysoki napiwek i wyszedł, a skonfundowany mężczyzna zaraz za nim. Ledwo Mark przekroczył próg, a nieznajomy złapał go za kołnierz i szybkim ruchem rzucił na ścianę. Mark uśmiechnął się, widząc jego twarz na przeciwko swojej.

— Co ty, do cholery, wyprawiasz?!

Jak na zawołanie jego twarz pobladła jeszcze bardziej, uwydatniając wystające żyły na szyi. Poczuł jak paznokcie na jego kołnierzyku nabierają ostrości.

Bingo.

Dzięki, że postawiliście mi drinka — odparł.

Nieznajomy nawet nie spodziewał się, że Mark będzie chciał kontynuować walkę, gdy uwolnił się i łapiąc go za ramię pewnym ruchem pociągnął go za sobą za budynek. Choć oberwał po drodze kilka ciosów, szybko je oddał, dbając o to, by srebrne pierścionki miały jak najdłuższy kontakt z jego skórą. Nienajgroźniejsza broń, ale bardzo pomocna.

Słysząc jego stłumione jęki, nie miał wątpliwości. Srebrny nóż, jak księżyc za chmurami, znikąd pojawił się w jego dłoni. Dbając o to, by cięcie było tak bolesne jak nostalgiczna noc, wystarczył jeden ruch. Krzyk mężczyzny poniósł się echem, gdy nie panując nad swoimi odruchami starał się nieumiejętnie skrzywdzić Marka. Był szybki, ale brakowało mu zwinności, która i tym razem uratowała mu skórę.

Drugie pchnięcie okazało się być dla niego zabójcze. Rana nie zdołała się zabliźnić pod wpływem srebra, a im słabszy był przeciwnik, tym mocniej Mark przyciskał do niej nóż. Nie minęła chwila, jak osunął się na kolana, by następnie paść w kałuży własnej przezroczystej krwi.

Mark wytarł ostrze o materiał jego płaszcza, po czym sięgnął do tylnej kieszeni po jego portfel. Zachował z niego tylko dowód osobisty i wiedząc, że zaraz ktoś zwróci na niego uwagę, pobiegł w drugą stronę.

Kolejny zwykły dzień dla łowcy wampirów.

1050 słów

𝓗𝓸𝔀 𝓽𝓸 𝓪𝓿𝓸𝓲𝓭 𝓽𝓱𝓮 𝓼𝓾𝓷 » GOT7 MARKSONOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz