-...To będzie rok pełen nauki oraz ciężkiej pracy dla każdego z was. Przeżyjecie chwile szczęścia jak i smutku. Mam nadzieję, że każda osoba, która się tu znajduje osiągnie najwyżej możliwe wyniki... - słyszałem głos ojca, wchodząc do szkoły. Byłem spóźniony dobre pięć minut. Jak najszybciej wmieszałem się w tłum pierwszaków, aby mnie nikt nie zauważył.
Nadal jestem zły na siebie, że uciekłem. Przecież było pełno ludzi w autobusie, on nie mógł mi nic zrobić. Jednak urazy z przeszłości tak szybko nie przemijają.Ja i Morro przyjaźniliśmy się ze sobą przez trzy lata podstawówki. Wszystko zaczęło się od momentu, gdy Morro zaczął przychodzić do mojego wujka Wu na dodatkowe lekcje. Chciał się trochę podciągnąć w nauce. Jest od mnie straszy o rok, ale zawsze po zajęciach zostawał w domu wuja i razem się bawiliśmy. Byliśmy okropnymi dzieciakami, ale nie chcę tego teraz wspominać. Po tych trzech latach zerwał nam się kontakt. Ja się zmieniłem, Morro skończył z lekcjami i po prostu przestaliśmy się widywać. Po jakimś czasie jednak ten zaczął mieć do mnie jakieś pretensje. Zacząłem się go bać. Nie byliśmy już przyjaciółmi. Staliśmy się wrogami...
Biegliśmy przez pół osiedla, jakby to był wyścig na śmierć i życie. W między czasie schowałem kolejnego lizaka do kieszeni czarnej bluzy i zaciągnąłem kaptur.
-Założę się, że mam więcej słodyczy niż ty! - krzyknąłem do przyjaciela, który biegł krok przed mną.
- Ach tak? - nie wierzył w to - to spójrz teraz. Podszedł do niższego od siebie chłopca z brązową czupryną.
- Cześć mały! Jesz to? Nie? W takim razie pozwól, że sobie wezmę. Nie chcemy przecież, żeby się zmarnowało. - powiedział i wyrwał małemu lizaka. Chłopiec był tak zszokowany, że nawet nie zdążył zareagować. Gdy zdał sobie sprawę z tego co się stało, my już byliśmy dwa bloki dalej opierając się o ścianę i dysząc od biegu.
- Teraz ja mam więcej - pochwalił się Morro robiąc odstępy na oddech między każdym słowem.
- Nie prawda - odburknąłem mu robiąc obrażoną minę.
- W takim razie patrz - odparł chłopak i pokazał ręką w prawą stronę - tamta osoba ma słodycze, możesz jej zabrać.
- Ale to dziewczyna! - krzyknąłem
- No i co z tego? Boisz się, że sobie z dziewczyną nie poradzisz? - zakpił ciemnowłosy.
- Ja sobie nie poradzę!? - oburzyłem się jego słowami - patrz i się ucz.
Podszedłem do dziewczyny z dwoma jasnymi warkoczykami i uśmiechnąłem się do niej.
- Cześć jestem Lloyd - przedstawiłem się jej i wyciągnąłem rękę. Ona również podała mi dłoń, jednak zamiast ją uścisnąć sięgnąłem do jej lewej ręki i zabrałem z niej paczkę żelków, a następnie uciekłem.
Morro biegł razem ze mną, a za nami było słychać płacz tej dziewczynki. Gdy się zatrzymaliśmy, chłopak uśmiechnął się do mnie.
- Dobra robota Lloydzie Garmadonie...-Lloydzie Garmadonie... - z zamyśleń przywrócił mnie dźwięk mojego nazwiska. Rozejrzałem się dookoła poszukując źródła tego dźwięku.
-Wujek Wu! - powiedziałem, gdy zauważyłem długą brodę mojego wujka.
-Dobrze cię widzieć bratanku - powiedział to poważnym tonem, jednak z uśmiechem na twarzy. - Denerwujesz się pierwszym dniem w szkole?
- Nawet nie wiesz jak - pokiwałem potwierdzająco głową - Ehm... wujku?
-Tak Lloyd? - spytał z zainteresowaniem w
głosie.
- Dlaczego mi nie powiedziałeś, że Morro chodzi do tej szkoły? - spytałem szeptem, aby nikt przypadkowy tego nie usłyszał.
- Każdemu człowiekowi należy się druga szansa- jak to wujek, nigdy nie odpowiada mi na pytania wprost.
- Ale przecież wiesz co się między nami wydarzyło - spojrzałem na niego z niezrozumieniem.
- Powinieneś teraz słuchać co mówi ojciec - powiedział i odszedł, zostawiając mnie z moimi pytaniami.
Odwróciłem się jednak w stronę okien, przy których przemawiała kadra nauczycieli. Oczywiście nic ciekawego nie usłyszałem. Mówiono o tym o czym mówi się w każdej szkole na początku roku. W końcu skończyła się część oficjalna i mogliśmy się rozejść do klas razem ze swoimi wychowawcami. Okazało się, że w mojej klasie jest 26 osób, a moją wychowawczynią jest profesor Mistake, która uczy biologi. Oczywiście po pierwszych 20 minutach z nową klasą nie mogę powiedzieć, czy się zgramy. Mam nadzieję, że nie będziemy mieć ze sobą większych problemów. Wyszedłem z sali z uśmiechem na twarzy, ciesząc się, że mogę już wrócić do domu i wykorzystać ostatni dzień bez nauki. Przy drzwiach jednak poczułem, że czyjaś dłoń chwyta mnie za łokieć. Odwróciłem się przerażony. Moim oczom ukazał się wysoki mężczyzna w szarych włosach.
- Chodź do gabinetu - powiedział dyrektor liceum i ruszył w stronę potężnych drewnianych drzwi.
Czułem na sobie wzrok uczniów, gdy szedłem za ojcem. Trudno im się dziwić. Oni idą sobie spokojnie do domu, a ja jestem wołany do gabinetu dyrektora. Pewnie myślą, że już coś przeskrobałem. Nie podoba mi się to. Garmadon otworzył drzwi i ręką wskazał mi, że mam wejść. Usiadłem na fotelu postawionym przed dużym, mosiężnym biurkiem. Ojciec natomiast usiadł po drugiej stronie, splatając ręce ze sobą i nachylając się nad biurkiem.
- Spóźniłeś się - rzucił prosto z mostu, bez żadnego przywitania się.
Jak on mógł to zauważyć? Przecież tam było mnóstwo ludzi.
- Pomyliłem przystanki - próbowałem się tłumaczyć - wysiadłem z autobusu za szybko i nie zdążyłem...
- Nie chcę słuchać twoich wymówek! - usłyszałem trzaśnięcie książką, aż podskoczyłem na krześle.
- Przepraszam tato - wyszeptałem, spuszczając głowę w dół.
- Idź już - powiedział tylko - widzimy się jutro na lekcjach.
Bez słowa wyszedłem z pomieszczenia i ruszyłem w stronę autobusu, który mam nadzieję jeszcze nie odjechał.
CZYTASZ
Jak przeżyć liceum i nie zwariować /Według Lloyda Garmadona/
FanfictionLloyd, Kai, Jay, Cole, Zane i Nya to nastoletni uczniowie chodzący do szkoły First Master High School w Ninjago. W tym świecie nie ma magii, a największym problemem jest nauczyciel, który za nic nie chce ci przełożyć kartkówki. Czy w takiej rzeczywi...