Unfortunately

1.1K 52 9
                                    

Wyszłam z małymi wyrzutami sumienia. Znowu martwiłam się o moją poszkodowaną piękność. Jednak teraz skupiłam się na czymś innym, mianowicie rozmową telefoniczną z Josie. Niestety musiałam ją dzisiaj wystawić i bardzo mi z tym źle. Zdawałam sobie sprawę z tego, że ona zrobiła to już nie raz, ale nie chciałam być jak ona.

Pierwszy raz wybrałam jej numer i włączyła się poczta. Za drugim razem udało mi się ją złapać.

- Cheryl? – zapytał głos w słuchawce.

- Tak, Josie. – odpowiedziałam spokojnie. – Chcesz dokończyć dzisiejszą rozmowę?

- Nie, powoli godzę się z tym, że Trev okazał się być zwykłym palantem. – powiedziała stanowczo, jednak jej głos pod koniec trochę się załamał.

- Na pewno?

- Tak, na pewno. Wiesz, jaka jestem. Zaraz mi przejdzie. Nie lubię takich ludzi. – odpowiedziała pewnie. – A co z Toni?

- Jak to co z Toni? – zapytałam zdziwiona.

- Przecież wiem, że wyszłaś, żeby zobaczyć czy nic jej nie jest. – zaśmiała się Josie.

- W porządku, leży i odpoczywa.

- No to dobrze.

- Chcesz się jeszcze spotkać w najbliższym czasie?

- Dam znać, Cheryl. Na razie mam głowę pełną nauki i innych głupich myśli. – zaśmiała się.

- Będę czekać. – odpowiedziałam. – Trzymaj się.

- Ty też, cześć Cher.

Z tego co mówiła wynika, że sobie radzi. Jestem z niej taka dumna.

Przed powrotem postanowiłam zajść do pobliskiej cukierni i kupić kilka naszych ulubionych donut'ów. Wchodząc do budynku napotkałam Jugheada.

- I jak z Toni? – zagadał znienacka.

- Wszystko dobrze, ma lekko uszkodzoną rękę, ale to tylko draśnięcie. – odpowiedziałam. – Na razie odpoczywa.

- To dobrze, możesz jej powiedzieć, że Sweet Pea wyjdzie z tego cało.

- Ojej! To świetnie. – ucieszyłam się, czując ulgę.

- Wszyscy się cieszymy. – odpowiedział Jug.

- Tylko czemu musicie ze sobą rywalizować i narażać tyle osób na niebezpieczeństwo? – zapytałam nagle.

- Wiesz, Cheryl... Inaczej nie da się tego rozwiązać. Oni są źli, chcą odebrać nam naszą ziemię i zasiać zamęt w mieście.

- Musi być jakieś inne rozwiązanie. – przerwałam mu. – Więcej nie pozwolę narazić Toni!

Jughead spojrzał na mnie z wielkim znakiem zapytania.

- I nikogo innego! – dorzuciłam, lekko zdenerwowana.

Poczułam, że rumieniec oblewa moje policzki.

- Rozumiem, ale nic nie mogę z tym zrobić. Przynajmniej na ten czas. – odpowiedział. – A teraz wybacz, muszę wracać do Betty.

- Cześć, Jug. – rzuciłam z pretensją.

Jak oni mogą na to pozwalać? Walczą między sobą jak jakieś dzikie zwierzęta. Musi być jakieś inne rozwiązanie. Z resztą nie ważne. Toni nie będzie się już dla nich narażać, nie pozwolę na to.

Wracając do domu myślałam o Toni. Marzyłam wrócić i dotknąć wargami jej miękkich ust. Chciałam powiedzieć jej, że bardzo ją kocham i powiedzieć, że bardzo się o nią martwię. Pragnęłam zobaczyć jej cudowny uśmiech i otulić ją swoimi rękoma. Zaczęłam iść coraz szybciej, coraz bardziej myśląc o każdej z tych rzeczy. Już tylko metry dzieliły mnie od mojego bloku, kiedy nagle zauważyłam Valerie. „Co ona tu do cholery robi?!" – pomyślałam, zbliżając się do niej coraz bardziej, z coraz rosnącą niechęcią. Chciałam uniknąć tej konfrontacji. Niestety, nie udało się...  

Choni fanfiction PLOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz