Właśnie podchodziłam do lądowania. Dawno nie latałam, ale jakoś to wyszło. Wyszłam zza sterów i podeszłam do Kapitana. Wyszliśmy z odrzutowca, a tam stało kilka osób.
- Witajcie! - odezwał się czarnoskóry mężczyzna na przodzie.
- Witaj T'Challa - przywitał się Kapitan, a ja tylko stałam z tyłu i dyskretnie rozglądałam się wokół siebie. - To jest Alice - wskazał na mnie, a ja kiwnęłam głową. - Dowiedziała się o moich częstych wizytach więc powiedziałem jej o tym. Bardzo chciała przyjechać więc się zgodziłem.
- Witaj Alice.
- Witaj - stwierdziłam, że tak będzie najlepiej.
- Mirabell zaprowadzi cię do twojego pokoju - wskazał na dziewczynę w zielonej sukience. - A ty Kapitanie zapewne chcesz odwiedzić Białego Wilka - domyśliłam się, że Biały Wilk to Bucky. Steve spojrzał na mnie pytająco. Skinęłam głową i poszłam za dziewczyną. Idąc do pokoju dyskretnie rozglądałam się po budynku. Stanęłyśmy przed białymi drzwiami.
- To twoja sypialnia.
- Dziękuje - dziewczyna odeszła, a ja weszłam do pokoju. Był urządzony w kolorach bieli i czerni. Ładny. Jedna ściana była cała ze szkła i pokazywała piękny krajobraz Wakandy. Wzięłam poduszkę z łóżka i położyłam ją na podłodze. Zmieniłam się w kota po czym położyłam się na poduszce patrząc na to wszystko zasnęłam.Po jakimś czasie obudził mnie krzyk. Zdezorientowana, nadal pod postacią czworonoga, spojrzałam w stronę skąd dobiegał krzyk. Stała tam Mirabell, a za nią Steve. Nadal zdziwiona przeciągnęłam się i wróciłam do ludzkiej postaci.
- Stało się coś?
- Ty...ale...ty...i ten kot...jak...? - pytała zdezorientowana Mirabell.
- Jestem zmiennokształtną. Potrafię się zmieniać w różne zwierzęta. Wybacz, zapomniałam, że niektórzy o tym nie wiedzą.
- Nie, spokojnie. Tylko to nie jest codzienne zjawisko - nadal była w szoku.
- No tak. A z innej beczki. Po co tu przyszliście?
- Chciałaś poznać Bucky'ego, prawda?
- Tak. Tylko się ogarnę - pobiegłam do łazienki i tam szybko się ogarnęłam i ubrałam białą sukienkę. Wyszłam z łazienki.
- To chodź - bez słowa poszłam za Kapitanem. Szliśmy długimi korytarzami, aż w końcu dotarliśmy do odpowiednich drzwi. Przeszliśmy i ukazał nam się dobrze zbudowany, brązowowłosy mężczyzna koło 27 lat. Nie miał lewego ramienia więc tutaj musiała być wcześniej metalowe ramię. Mierzyliśmy się spojrzeniami. Steve odchrząknął.
- Alice to jest Bucky, Bucky to jest Alice.
- Miło poznać - uśmiechnął się delikatnie i ucałował moją wyciągnięta dłoń.
- Wzajemnie - lekko dygnęłam. Zaśmialiśmy się. Potem rozmawialiśmy na błahe tematy. Bardzo dobrze nam się rozmawiało. Zdarzało się nawet, że zapominaliśmy o Stevie. Po naprawdę długiej rozmowie poszłam do swojego pokoju. Wychodząc z pokoju zapytałam Steve'a czy nie ma tu może jakiejś sali treningowej. Powiedział, że jest i może tam ze mną jutro pójść. Od razu się zgodziłam i podziękowałam. W pokoju wzięłam szybki prysznic i poszłam spać. Wierciłam się dużo w łóżku. Nie mogłam zasnąć. Czułam się nieswojo. Intuicja mi podpowiadała, że coś się wydarzy, a mało kiedy się myliła. Zmieniłam się w panterę i nadal zaniepokojona zasnęłam.*Rano*
Rano obudziłam się trochę niewyspana. W nocy przekręcam się z boku na bok. Zeskoczyłam z łóżka nadal pod postacią pantery. Podeszłam do lustra. Ujrzałam tam dużego czarnego kota drapieżnego z srebrnymi oczami. Zmieniłam swoją postać na ludzką, ale nadal patrzyłam w lustro. Nigdy tego nie robiłam i było to dziwne uczucie. Nie wiem dlaczego siedziałam i patrzyłam w to lustro. Tak jakoś. Ogarnęłam się po dłuższym czasie. Wstałam i poszłam do łazienki. Po prysznicu ubrałam się w mój strój do ćwiczeń od Strange'a. Był wygodny i pasował tu. Włosy zostawiłam rozpuszczone i wyszłam. Mój zmysł kazał mi iść w lewo więc tak zrobiłam. Trafiłam akurat na śniadanie. Przywitałam się ze wszystkimi. Zauważyłam Steve'a i wolne krzesło obok niego, na które usiadłam. Bez słowa nalałam sobie kawy i zaczęłam ją pić. Mruknęłam zadowolona. Mieli tu pyszną kawę.
- To gdzie jest ta sala? - zapytałam Steve'a.
- Skończyłaś jeść? - skinęłam głową, a on spojrzał na mnie podejrzliwie. - To chodźmy - wstał od stołu. Poszłam za nim. Wyszliśmy. Kierowałam się za nim. Szedł w stronę, jak mi się wydawało, wyjścia. Moje przypuszczenia okazały się słuszne. Wyszliśmy na dwór. Fajnie, dawno nie ćwiczyłam na świeżym powietrzu. Przed nami rozpościerał się ogromny plac przeznaczony do ćwiczeń. Kilka osób już ćwiczyło. Zgarnęłam z czegoś podobnego do stołu łuk i strzały. Stanęłam na przeciwko tarcz. Zaczęłam strzelać. Wszystkie strzały trafiły w środek tarczy. Uśmiechnęłam się. Odłożyłam wszystko i swoją mocą wytworzyłam dwie piękne katany. Idealne. Stanęłam na przeciwko Kapitana. Kiwnęliśmy sobie głowami i zaczęliśmy walczyć. Walka była zacięta. Nie było żadnych zasad więc zmieniłam się w panterę, przeszłam pod nim i powaliłam. Przykładałam mu pazury do szyi do póki nie powiedział, że się poddaje. Zeszłam po tym spokojnie z niego i spowrotem byłam człowiekiem.
- Wygrałam - uśmiechnęłam się zwycięsko.
- Masz prościej.
- Ale to ty jesteś super-żołnierzem - zauważyłam idącego w naszą stronę Bucky'ego. Uśmiechnęłam się. Miał już na sobie swoje metalowe ramię.
- Hej Buck.
- Hej Alice, hej Steve. Stevie zawiodłem się. Pozwoliła cię dziewczyna. I to 16-letnia.
- Wypraszam sobie. Mam 25 lat. - zostałam obdarowana zdziwionymi spojrzeniami, ale je zignorowałam. - I masz coś do tego, że wygrałam? Z tobą też bym wygrała.
- Czyżby? - spojrzał na mnie z powątpieniem.
- Tak. To co, chcesz sprawdzić?
- Nie, bo jeszcze ci się krzywda stanie.
- Czyli się boisz.
- Wcale nie - wyglądał teraz jak trzyletni chłopiec. - Na pewno bym z tobą wygrał.
- To zobaczymy. Walcz. Spokojnie nic ci się nie stanie będę delikatna - powiedziałam z kpiącym uśmiechem i w tym momencie pękł. Stanął naprzeciw mnie w odpowiedniej pozycji. Zadowolona zaatakowałam. Odepchnął mój atak i sam zaatakował. Nasza walka trwała naprawdę długo. Był dobry, ale ja byłam sprytniejsza. Odparł mój atak katanami, które po chwili "zniknęłam", zrobiłam mostek do tyłu i stanie na rękach. Zmieniłam się w panterę i tak jak w przypadku Steve'a przeszłam pod nim i skoczyłam mu na plecy. Spowrotem zmieniłam się człowieka i przystawiłam nadal ostre paznokciem do szyi.
- Wygrałam - szepnęłam mu cicho do ucha. Przeszedł go lekki dreszcz. Zaśmiałam się i wstałam z niego. - Mówiłam, że wygram.
- Ale jak? - wstał ociężale z ziemi i spojrzał na mnie z niedowierzaniem.
- Gratulacje - zauważyłam obok nas T'Challe w jakimś czarnym stroju. - Gdzie nauczyłaś się tak walczyć?
- Znajomi mnie nauczyli. No i treningi z Nat robią swoje.
- Niesamowite. Może zmierzyła byś się ze mną?
- Chętnie. Tylko pozwól chwilę odsapne. I pytanko co to za strój?
- W naszej rodzinie od lat władcy dostają tytuł i strój Czarnej Pantery do ochrony Wakandy - kiwnęłam lekko głową i przywołałam sobie z pokoju butelkę wody.
- No co? - wszyscy patrzyli na mnie dziwnie. Nikt nie odpowiedział. Wzruszyłam ramionami i wypiłam całą butelkę wody. Znowu wytworzyłam katany i stanęłam na przeciwko Czarnej Pantery. Założył na siebie maskę. Skoro on ma strój to czemu ja mam nie mieć? Nałożyłam na sobie magią swój strój. Czarny kombinezon. Stanęłam w pozycji bojowej. Czekałam na jego ruch. Dość długo mierzyliśmy się spojrzeniami, aż w końcu zaatakował. Chciał uderzyć w bok pazurami, ale zgrabnie uniknęłam ciosu. Wolałam atakować narazie na odległość. Chciałam poznać jego styl walki. Mało skupiał się na nogach, a bardziej na brzuchu. Dobrze kryje się za pazurami lekko kucając. Ma odkryte wtedy plecy, więc musiałabym skoczyć na plecy, najlepiej od tyłu. Pod nogami nie przejdę więc muszę przebiec obok. Walka już zaczęła nas trochę męczyć. Bawiliśmy się ze sobą i nikt nie chciał wyciągać asów z rękawa. Jakie jest najszybsze zwierzę na ziemi? Gepard. Jeszcze się nie zmieniłam, ale będę musiała spróbować. Skupiłam się na obrazie geparda. Moją chwilę roztargnienia wykorzystał mój przeciwnik i oberwałam w udo. Auć. Trochę się od niego oddaliłam na bok i zmieniłam się w zwierzę. Bardzo szybko pobiegłam za niego i jak w wcześniejszych przypadkach skoczyłam na mężczyznę. On się chyba tego spodziewał, bo odwrócił się w moją stronę i położył na ziemi. Nie mogłam się ruszyć. Mam ostatnią szansę na wygraną. Zmieniłam się szybko w kota i wyszłam spod niego. Szybko na niego znowu skoczyłam i tym razem się tego nie spodziewał. Zmieniłam się w lwicę i przystawiłam pazury do szyi.
- Wygrałaś - odetchnęłam i zmieniłam się w człowieka. Położyłam się na ziemi i ciężko oddychałam. - Nieźle.
- Dzięki - wydyszałam. - Ile walczyliśmy? - nawet nie zauważyłam jak wokół nas ustawił się dość duży tłum.
- Jakąś godzinę.
- Serio? Przynajmniej mam godnego kompana do walk - zaśmiałam się z T'Challą, a Steve i Bucky patrzyli na mnie obrażonym wzrokiem. - Dobra, nie wiem jak wy, ale mi się chce pić - po chwili namysłu jeszcze krzyknęłam. - KTO OSTATNI W JADALNI TEN ZGNIŁE JAJKO! - zmieniłam się w geparda i zaczęłam biec. Biegłam naprawdę szybko. Byłam pierwsza. Reszta pojawiła się dopiero po 5 minutach. Ja już dawno wypiłam kilka butelek wody. Miałam na sobie z powrotem strój do ćwiczeń od Strange'a. Kiedy oni wchodzili do jadalni ja piłam już drugi kieliszek wina z zapasu, który znalazłam. T'Challa nie będzie się zły.
- A ty znowu pijesz? - spytał Kapitan.
- Nie, no co ty. To sok - uśmiechnęłam się szeroko. Zauważyłam małe iskierki, które tworzyły coraz większy okrąg. To mogło znaczyć tylko jedno.
CZYTASZ
Say you love me/Bucky Barnes
Fanfiction"- To nie moja wina, że się w Tobie zakochałam! - dopiero po chwili zdałam sobie sprawę z tego, co powiedziałam. Już chciałam wybiec z pokoju, ale ktoś mnie powstrzymał trzymając mój nadgarstek." ~fragment opowieści Pierwszy rozdział: 29 sierpnia 20...