Był już tu. Jak mogliśmy do tego w ogóle dopuścić? Na śmierć tylu niewinnych? Na to, żeby mu się udało dokonać swojego dzieła? Rozejrzałam się przerażona w poszukiwaniu bruneta. Był tam. Był i walczył. Chciało mi się płakać, kiedy widziałam to wszystko. Istne pobojowisko. Martwe ciała ludzi. Przyjaciół... Rozpaczliwie szukałam tylko najbliższych, żeby im pomóc jak tylko mogłam. Wzniosłam się w powietrze powalając kolejnego obcego. I jeszcze jednego. Zaczęłam szybko lecieć w stronę Natashy i Okoye. Byłam za daleko. Odetchnęłam z ulgą, kiedy pomogła im Wanda. Chwila Wanda? Wanda! Kto pilnuje Visiona? Na to jednak też było za późno. Android wyleciał z pałacu. Podleciałam do Jamesa i Rocketa. Pomogłam im.
- Cześć skarbie - rzucił z uśmiechem.
- Hej Buck - uśmiechnęłam się do niego.
- Jak się bawisz? - zapytał unikając strzału.
- Równie dobrze jak ty - przykucnęłam, a potem strzeliłam w stronę wroga. Mężczyzna zaśmiał się cicho. Korzystając, że jestem bliżej ziemi, złapał szopa za strój od tyłu i zaczął się obracać, że strzelali dookoła. Uśmiechnęłam się lekko. Atakowałam z dołu. Stwierdziłam, że jesteśmy nawet dobrym zespołem. Po chwili wokół nas zrobiło się pusto. Jednak nie na długo. Westchnęłam cicho i zaczęłam atakować bezpośrednio sztyletami. Szybko, precyzyjnie, w stu procentach śmiertelnie.
- Ile za pistolet? - zapytał Rocket, kiedy James opuścił go na ziemię.
- Nie jest na sprzedaż - powiedział strzelając.
- A za ramię? - spojrzał na niego wymownie i zaczął iść dalej. - I tak zdobędę to ramię - powiedział do siebie szop. Uśmiechnęłam się trochę rozbawiona. Szop zachowywał się tak, jakby właśnie nie walczył o losy całego wszechświata. Wzniosłam się w górę, zestrzeliwując kolejnych wrogów. Więcej z ich przekomarzanek już nie usłyszałam. Coś we mnie trafiło. Na tyle mocno, że straciłam przytomność.Cała promieniowałam bólem, kiedy się obudziłam. Coś było nie tak. Bardzo nie tak. Leżałam w wakandyjskiej sali szpitalnej. Usiadłam z cichym jękiem bólu. Okropnie kręciło mi się w głowie. Nie byłam w stanie wstać. Do sali wszedł Steve. Wyglądał okropnie. Nie tyle, co fizycznie, ale psychicznie. Chwila... gdzie jest James? Jak on się czuje w ogóle? Żyje? Dlaczego nie ma go tutaj?
- Zanim cokolwiek powiesz, połóż się - powiedział cicho Steve. Usiadł ciężko na krześle. Miałam złe przeczucia. Bardzo złe. Gdzie jest James do cholery? - Alice...James... on... - już miałam łzy w oczach. - Wyparował. Zamienił się w proch - moje dłonie niekontrolowanie drżały, a przedmioty w pokoju zaczęły się unosić. Steve'a odrzuciło z ogromną siłą na ścianę, a ja? Zniknęłam. Biegłam przed siebie, płacząc. Byłam głęboko w lesie. Upadłam po długim czasie na kolana. Czułam się w rozsypce. Skuliłam się na ziemi drżąc i płacząc. To było za dużo.________________________________
Wiem, że nie było nic od października, ale za każdym razem nie miałam pomysłu, a jak miałam to nie mogłam się zebrać. Chciałam skończyć to przed IW i myślę czy nie zostawić tego jako zakończenie. Skończyć teraz i koniec. Może ewentualnie jeszcze jeden rozdział kończący wszystko. Jak myślicie?
CZYTASZ
Say you love me/Bucky Barnes
Fiksi Penggemar"- To nie moja wina, że się w Tobie zakochałam! - dopiero po chwili zdałam sobie sprawę z tego, co powiedziałam. Już chciałam wybiec z pokoju, ale ktoś mnie powstrzymał trzymając mój nadgarstek." ~fragment opowieści Pierwszy rozdział: 29 sierpnia 20...