Rozdział 1.2: Trzydzieści sześć godzin [Laura]

1.5K 157 347
                                    

Jestem taka poekscytowana wracając do tej przygody i odkrywając coraz to nowe jej aspekty. Cudownie zobaczyć Laurę, znów piętnastoletnią.

Cold little heart w mediach, bo mam wrażenie, że tylko takie serca otaczają Laurę.

♠♠♠


– To ona!

Instynktownie pochyliłam głowę. Zarzuciłam kaptur szerokiej bluzy. Musiałam ukryć jasne włosy, za bardzo rzucały się w oczy. Uspokój się, pocieszałam się w duchu, to nie do ciebie. Usłyszałam policyjną syrenę, ale próbowałam ignorować strach sączący się do mózgu. MPDC cały czas kogoś ścigało.

– Tam jest!

To nie do ciebie, powtórzyłam, przyspieszając kroku. Teraz już niemal biegłam. Jeszcze sto jardów. Tłum przy wejściu do stacji metra McPherson Square dawał złudne poczucie bezpieczeństwa. Musiałam się w niego wmieszać. Zbliżyłam się do budynku. Dotknęłam dłonią zimnych cegieł Franklin Tower. Mijałam sklep, gdzie kilkadziesiąt ekranów w transmitowało pościg za Devil Manem. Czułam się jak ten zbieg. Jemu chyba szło lepiej, bo szukali go już drugi dzień, a ja zerwałam się z lekcji trzy godziny temu. Rozglądałam się, ale zauważyłam go za późno. Otyły policjant wyłonił się zza rogu i ruszył prosto na mnie. Puściłam się biegiem pod prąd kolejki do metra.

– Hej! Stój!

Odwróciłam się, był jeszcze daleko. Ból przeszył ramię. Zderzyłam się z niską kobietą, wytrąciłam jej torbę z zakupami. Pomarańcze potoczyły się kaskadą po chodniku. Potknęłam się i prawie przewróciłam, ale cudem udało mi się utrzymać równowagę. Nie docierały do mnie przekleństwa rzucane pod moim adresem, wyjące syreny i nawoływania do zatrzymania. Słyszałam tylko swoje przyspieszone tętno i urywany oddech. Znów ktoś na mnie wpadł. Tym razem to nie przypadkowy przechodzień. Zachowywał się, jakbyśmy grali w rugby. Zabrakło mi powietrza. Czyjeś ramiona zakleszczyły się wokół mojego brzucha. Widziałam nadbiegających policjantów. Dlaczego nie zwalniali? Przecież już mnie mieli. Spojrzałam w dół, spodziewając się zobaczyć ciemnogranatowy mundur, a nie wyprasowane w kant czarne spodnie i lśniące lakierki. To nie funkcjonariusz! Ktokolwiek mnie trzymał, nosił kamizelkę kuloodporną i kaburę. Szarpnęłam się.

– Spokój! – syknął mi do ucha, a potem krzyknął w stronę policjantów: – Mam ją!

Poznałam ten głos. To niemożliwe. Skąd on się tu wziął?

– Puść mnie! – jęknęłam, szarpiąc się ze zdwojoną siłą, ale nie słuchał.

Młody policjant uniósł broń. Dobiegło do nas jeszcze dwóch.

– Ręce do góry!

– Spokojnie! Podnoszę ręce. Nie strzelajcie – krzyknął mi za uchem.

– Sir, proszę puścić dziewczynę.

Mój oprawca zwolnił uścisk, a ja skoczyłam w bok. Powinnam przewidzieć podstęp. Nie czułam, że ciągle mnie trzymał. Prawie wyrwał mi ramię. Usłyszałam tylko trzask rozrywanego materiału.

– Ręce! – krzyknął policjant.

Podniosłam je. Naiwnie chciałam się osłonić od kuli. Opuściłam głowę i zdałam sobie sprawę, że ten idiota rozerwał mi bluzę. Pół ulicy widziało mój różowy biustonosz. Policzki zapiekły ze wstydu. Policjanci dopadli do niego i do mnie jednocześnie. Jego powalili na chodnik i przeszukiwali, mnie tylko otoczyli.

– Nic pani nie jest?

– Mogę już opuścić ręce?

Mężczyzna skinął, a ja objęłam się, żeby zasłonić bieliznę. Trzęsłam się ze strachu, ale próbowałam grać dzielną.

[Rodzina Milesh 1] Nowe rozdanieOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz