Ten rozdział rozdziera serce, więc na pocieszenie Łydka Grubasa i Kwiat Jabłoni.
♠♠♠
Kiwałam się nad laptopem i obgryzałam paznokcia. W konferencyjnej śmierdziało rybami, bo przemyciliśmy niedojedzony lunch. Wierciło mnie w żołądku, ale nie byłabym w stanie nic przełknąć. Rick z grupą szturmową leciał nad oceanem. Słuchałam ich rozmów na kanale ogólnym puszczonych na głośnikach. Dyskusje Mata z Rickiem miały pomóc zdobyć więcej informacji, a na razie uprzykrzały życie. Mat miał przekazać pieniądze i zająć Rossa, w tym czasie oddział Ricka powinien uwolnić Laurę i się ewakuować.
– Tam może być więcej zakładników. Oni też potrzebują pomocy. – Mat był zrezygnowany.
– To im pomożesz.
– Richard...
– Idź powtórzyć plan, a nie Richarduj mnie tu.
– Zagadać Rossa, dać kasę, zmusić do przekazania Laury.
– Źle! Dajesz mu kasę dopiero, jak przyprowadzą Laurę.
– Sir, jesteśmy pięćdziesiąt mil od celu! Za dziesięć mil wejdziemy w ich radar. – Poznałam głos jednego z żołnierzy.
– Pora go uprzedzić. Dzwoń – polecił Rick Matowi.
Przez chwilę było słychać tylko trzaski. Tiego zaczął szybciej stukać w klawisze, potem mocniej i to najwyraźniej podziałało, bo pomieszczenie na nowo wypełnił głos:
– Jestem prawie na miejscu. Lecę od północy. – Głos się Matowi załamał. Ross się nie odezwał. – Mam pieniądze! – zapewnił.
Połączenie zostało przerwane.
– Nie jestem w stanie go namierzyć! – Tiego zaklął.
– Czyli nie wiemy, czy jest na statku? – zapytał Rick.
– Przykro mi, szefie, z ośmiu sekund nic nie wycisnę.
– Dobra, ekipo, trzy minuty do lądowania.
– Szefie, mamy obraz z kamer na statku – ogłosił Chang. – Przekazuję na wasze monitory. Nie ma oświetlenia, awaryjne też wydaje się ograniczone do dwóch pięter i tam pewnie koncentrują się ich siły. Nie widać żadnego ruchu, więc albo tam jest bardzo niewielu ludzi, albo siedzą pochowani.
– Kurwa, błądzimy po omacku.
– Robimy założenia, Mat. Dobra, koncentrujemy ogień na dwóch piętrach, gdzie jest oświetlenie awaryjne. Łapiemy języka, wyciągamy, gdzie Laura, przejmujemy ją i ewakuacja. Mat zostaje sprzątać swój syf. Moi chłopcy nie będą ryzykować życia dla ciebie.
Żołnierze już od kilkunastu minut siedzieli w hełmach w ciemności, przyzwyczajali wzrok do noktowizji. Dostaliśmy transmisję z wnętrza helikoptera. Kilkanaście monitorów wypełnił obraz pleców, karabinów i identycznych, zdawałoby się, ludzi. Było mi niedobrze z nerwów. Miałam nadzieję, że wszystko dobrze zrobiłam, że zebrałam wystarczająco dużo informacji, że ci ludzie nie lecieli po śmierć. Nie dawałam sobie rady ze stresu. Uciekałam wzrokiem od spojrzenia Eda. Widział, co się ze mną działo. Nie pomagał. Co miałby zrobić? Odesłać mnie do domu? Po tym, co widziałam i co tu zrobiłam, nie było powrotu. Świadomość spalenia za sobą mostów była ciężka i smakowała żółcią, podchodzącą do gardła.
Poderwałam się z krzesła i wybiegłam. Ledwo zdążyłam do łazienki. Klęknęłam przed muszlą, wyrzucając z siebie resztki lunchu. Wytarłam usta wierzchem dłoni, bo ktoś wszedł do toalety, a ja nie zamknęłam kabiny. Szybko starłam łzy i kopnęłam drzwi nogą. Wstrząsnęły mną kolejne torsje. Nie wiedziałam, ile czasu spędziłam w łazience, ale gdy wróciłam bladozielona do bazy, akcja trwała w najlepsze. Usiadłam na brzegu krzesła, trzymając się siedziska.
CZYTASZ
[Rodzina Milesh 1] Nowe rozdanie
Teen FictionMarcosa i Mata baskijski półświatek nazywał braćmi Milesh. Dwadzieścia lat temu, byli nierozłączni. Mieli tylko siebie. Mówiono, że skoczyliby za sobą w ogień. Dzisiaj już nie są obszarpanymi chłopakami z portu, dzierżą stery w mafijnym biznesie i s...