Rozdział 4.2: Nie uciekniesz [Laura]

645 62 117
                                    

Nieskromnie powiem, że uwielbiam ten rozdział. Rozmowy Mata i Laury sprawiają, że mam ciary na całej kreaturze. No i Skunk Anansie. Też ciary.


♠♠♠


– Zapamiętaj sobie, że nikt taki nie istnieje.

Słowa Mata dudniły gdzieś, gdzie kiedyś miałam serce i wydawało mi się, że było w nim miejsce dla Ricka. Dobrze powiedziane. Wydawało mi się. To się nie wydarzyło. Nie było wspólnej kolacji. Ukradkowych spojrzeń w oczy. Nie było trzymania się za ręce ani spacerów brzegiem oceanu. Nie było nocy przegadanej do białego rana. To się nie wydarzyło. Nie mogło.

Gdyby cokolwiek z tego było prawdą, Rick Milesh nigdy by mnie nie zostawił. Wrócił na wyspę i od tamtej pory nic nie zrobił. Gdyby kiwnął palcem, oddział komandosów mister Milesha przeprowadziłby szturm i mnie uwolnił! Byłam o tym przekonana. Może jemu też kazali o mnie zapomnieć? Naiwnie broniłam jego honoru. Powinien się zgodzić na wszystko, a po uwolnieniu, zapomnieć o ustaleniach z bandytami i mnie ratować. Każdy by tak postąpił. Więc dlaczego od dziesięciu dni siedziałam zamknięta w pomieszczeniu nie większym od schowka na szczotki? Gdzie się podziały służby specjalne i ochrona Sekretarza? Liczba osób, która codziennie dbała o moje bezpieczeństwo przyprawiała o zawrót głowy. Bez asysty nie mogłam swobodnie poruszać się po terenie posiadłości Sekretarza, a zostałam wysłana na drugi koniec świata bez ochrony. Zresztą gdyby towarzyszył mi ochroniarz, bandyci Mata zabiliby go w pierwszej kolejności. Spuściłam głowę na wspomnienie tamtej nocy.

– Co się tu odpierdala? – huknął ktoś tuż pod drzwiami.

– Nic, szefie!

– Co palisz?

– Szluga, szefie.

– Szluga?

– Camela. Chce szef?

– To co się tak czaisz, jak to tylko szlug?

– No, bo na warcie palić nie można, żeby nie było widać ognia.

– A ty stoisz na warcie?

– Nie, ale nie chciałem chłopakom smaka robić, bo stoją jak debile bez sensu. I tak nic się nie dzieje.

– Oby jak najdłużej. Dawaj te Camele i spadaj. Paczkę dawaj!

– To prawda, co mówią, szefie? Że tu się zasadza Milesh i że FBI też?

– Tak, kurwa, jeszcze DEA i CIA, a po ciebie to osobiście Mossad.

– Wiedziałem, że mnie debil wkręca.

– Bo ty się tak wkręcać dajesz.

– Flaszkę mi wisi.

Głos niknął w szumie silników. Bali się szturmu i powtórnego więzienia. Strach podszyty bezczelnością, tylko to im zostało. Poczułam ulgę. Modliłam się o ratunek i wtedy ktoś zapukał do drzwi. Nigdy wcześniej nie pukali, wchodzili jak do obory. Schowałam głowę w ramionach. Zamek w drzwiach zachrzęścił mimo braku odpowiedzi.

– Śpisz jeszcze?

Poznałam głos Mata. Ledwie przekroczył próg, jakby brzydził się wchodzić dalej. Jasne, lniane spodnie były na niego za duże, ale marynarka leżała doskonale. Poprawił kołnierzyk niebieskiej koszuli, wsadził ręce w kieszenie i oparł się o ścianę.

– Mam coś dla ciebie. – Mat rzucił coś na blat. – To twoje klucze. Jesteś wolna.

– Wolna?

[Rodzina Milesh 1] Nowe rozdanieOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz