Najlepszy rozdział akcji, jaki dotąd napisałam. Nie wyprowadzajcie mnie z błędu ;)
♠♠♠
Dusiłam się. Rozpaczliwie łapałam powietrze i nie byłam w stanie odetchnąć. Poczułam chłód stali. Przykładał mi nóż do gardła i celował w tętnicę. Próbowałam ze wszystkich sił, ale nie mogłam odepchnąć dłoni zaciśniętej na ostrzu. Trzymał mnie i nóż w stalowym uścisku.
Powoli zacierał mi się przed oczami obraz Ricka. Szamotał się w piasku pod kolanem faceta z czapką z daszkiem nasuniętą na oczy. Nie widziałam jego twarzy skrytej za arafatką. Żaden z nich jej nie zasłaniał, oprócz mistrza sztuk walki, który powalił Ricka w dwóch ciosach. Pociemniało mi przed oczami, gdy go podnosili. Zranili go. Krew spływała mu po policzku. Zdałam sobie sprawę, że jeśli bandyta nie pozwoli mi odetchnąć, to zasłabnę i sama nadzieję się na ostrze. Poluzował ucisk, gdy omdlewałam. Haust powietrza zapiekł w płucach.
– Czego chcesz? – spytał buńczucznie Rick, ciężko dysząc.
Szarpał się, próbował wyrwać osiłkom, wykręcającym mu ręce za plecami. Zacisnęli mu coś na nadgarstkach. Jego pełen furii wzrok skupiony był ponad moją głową. Patrzył w oczy przywódcy, który trzymał mi nóż na gardle. Ostrze przesunęło się bliżej skóry. Wtuliłam się w śmierdzącą, przepoconą koszulę napastnika. Był piekielnie silny i nie zależało mu, czy mnie przypadkiem nie zrani.
– No czego?! – Rick klęczał przed bandytami bezradny i bezbronny.
– Zamknij się, gówniarzu. – Ten z twarzą zakrytą arafatką klepnął go w tył głowy i zwrócił się do przywódcy: – Dobrze się bawisz?
– Zbyt dobrze.
– Zabawisz się później – skomentował ten z arafatką.
Zrobiło mi się słabo. Chciałam coś powiedzieć, błagać, żeby nie robili mi krzywdy, ale nie mogłam zaczerpnąć tchu.
– Za jej życie, daj mi tę łajbę. – Machnął głową w stronę majaczącego na horyzoncie statku.
– Jest twoja! – krzyknął Rick bez zastanowienia.
– Chyba mu na niej zależy – zaśmiał się ten z arafatką.
– Idziemy – zawołał herszt.
– Puść ją! – zażądał Rick.
– Morda, szczeniaku! – warknął przywódca.
Podnieśli go i popchnęli przodem. Szedł pochylony. Cios, którym go powalili, musiał zaboleć bardziej, niż chciał pokazać. Dłonie zaciskał w pięści tak mocno, że knykcie mu zbielały. Zniknął w gęstwinie lasu popychany przez oprychów. Nie było sensu mi dłużej grozić, więc bandyta zwolnił uścisk. Powietrze, potrzebowałam tlenu. Oddychałam głęboko. Odruchowo dotknęłam szyi. Ręce mi się trzęsły i ledwo stałam na nogach. Ten z arafatką złapał mnie za ramiona. Pisnęłam ze strachu.
– Zamknij się! – syknął, zaciskając mi ma przegubach plastikową opaskę. Boleśnie wpijała się w skórę. – Ruszaj. – Popchnął w stronę zagajnika, gdzie zniknął Rick. Potknęłam się o długą do ziemi sukienkę. Upadłabym, gdyby mnie nie podtrzymał. – Weź ją. – Zwrócił się do marynarza z wytatuowanymi kotwicami.
Mężczyzna złapał mnie za ramię i szarpnął, stawiając do pionu. Nogi mi się trzęsły. Nie mogłam za nimi nadążyć, ciągle się potykałam. Niemal biegliśmy, by dogonić Ricka i pozostałych. To jego trzymał ten w arafatce.
– Ilu ludzi jest na statku? – pytał spokojnie.
– Wal się – wycedził Rick.
Szybki cios w nerki pozbawił go tchu. Znów upadł. Podnieśli go i powtórzyli pytanie.
CZYTASZ
[Rodzina Milesh 1] Nowe rozdanie
Fiksi RemajaMarcosa i Mata baskijski półświatek nazywał braćmi Milesh. Dwadzieścia lat temu, byli nierozłączni. Mieli tylko siebie. Mówiono, że skoczyliby za sobą w ogień. Dzisiaj już nie są obszarpanymi chłopakami z portu, dzierżą stery w mafijnym biznesie i s...