Rozdział 5.3: Córeczka [Laura]

388 59 56
                                    

Zaparzcie sobie meliski, bo ten rozdział... sami zobaczycie i koniecznie posłuchajcie kawałka w mediach.


♠♠♠


Przybiliśmy do ogromnego portu. Ciągnął się kilometrami, a wszędzie uwijali się ludzie. Ludzie, którzy mogli mi pomóc w ucieczce. Serce waliło jak oszalałe. Byłam jednocześnie przerażona, że muszę się zdobyć na ten krok i uciec, i zniecierpliwiona, by ten koszmar skończył się jak najszybciej. Mat ekscytował się San Sebastian, a ja z nosem wbitym w szybę samochodu, wpatrywałam się w rzędy ciężarówek i ogromne hangary, na których do znudzenia powtarzał się napis „Bilbao".

– Mat, my nie przybiliśmy do San Sebastian... – zaczęłam niepewnie, zbita z tropu, dokąd mnie zabrał. – To Bilbao – dodałam nieco pewniej.

– To jest port w San Sebastian – wycedził lodowato. – Co, ty też uważasz, że chłopakowi z małego miasteczka nie wolno tu rządzić? – wrzasnął, a ja przylgnęłam do drzwi samochodu, przerażona jego wybuchem. – Że jeden z najważniejszych portów na świecie to za wysokie progi dla wieśniaka z kurortu? Że mi nie wypada, co? Mnie? Mnie, kurwa, nie wypada? – Zrobił pauzę, bo zabrakło mu tchu. Zacisnął pięść. – Zapamiętaj sobie, że to jest mój port! I że to jest port w San Sebastian! Robię łaskę tym ciulom z Bilbao, że kręciłem tu swoje interesy, że dzięki mnie mieli co do garnka włożyć, jak rozładowywali moje kontenerowce pełne koki, a te szmaty nawet nie powieszą tabliczki z właściwą nazwą!

Zamilkłam i już do końca podróży nie odważyłam się odezwać. Z tego dnia zapamiętałam niewiele, ale jedyne, co wiedziałam, to że nie ma dla mnie ratunku.

To nie działo się naprawdę. Ściskałam dzisiejsze wydanie Deia. Ilustrowany artykuł informował o braku postępów w poszukiwaniach zaginionej córki Sekretarza Stanu. Zeszłam na ląd, byłam wśród ludzi, wchodziłam do kawiarni i sklepów, żeby pozostał po mnie choćby ślad na nagraniach z kamer. Tak bardzo chciałam, by ktoś mnie rozpoznał i pomógł. Czułam się bezsilna. Mat nie zabrał ochrony, ale dał mi do zrozumienia, że nie mogę liczyć na policję, bo wszyscy w San Sebastian siedzą w jego kieszeni. Chodziłam jak zombie. Ciągał mnie po slumsach, pokazywał, gdzie się wychował. Współczułam mu, ale bardziej było mi żal siebie. Nie doszłam do sił po ostatnim ataku, rany bolały, a upał nie pomagał.

– Odwiezie cię do domu. – Mat wcisnął mi w dłoń butelkę wody.

Obok niego stał chudy chłopak. Było w nim coś niepokojącego.

– Kim on jest?

– To syn mojego przyjaciela. Upewni się, że trafisz do portu, bo jeśli zabłądzisz... – Złapał mnie za ramię. – Jeśli za dwie godziny nie zameldujesz się na statku, to go zabiję.

Chłopak nie spuszczał ze mnie oka. Słowa Mata nie zrobiły na nim najmniejszego wrażenia. Nie mówił po angielsku, a ja udawałam, że nie rozumiem hiszpańskiego. Milczałam w taksówce, pozwalając mu prowadzić niezobowiązującą rozmowę z kierowcą. Samochód zatrzymał się niemal przy samym wycieczkowcu. Chciałam pospacerować, została mi godzina „wolności", ale chłopak pokręcił przecząco głową i wskazał statek. Szybko się uczył. Chciałam uniknąć szarpaniny i zrezygnowana weszłam po chybotliwym pomoście. Z góry obserwował nas facet w arafatce. Mnie pozwolił przejść, ale chłopaka nie wpuścił.

– Gówniarz będzie czekał na Mata choćby rok. Tutaj nazwisko Milesh równa się Bogu.

Coś o tym wiedziałam. Nigdy nie czułam się tak osaczona. Zrozumiałam, że Mat pozwolił mi zejść na ląd tylko po to, by pokazać swoją potęgę i uświadomić mi beznadzieję sytuacji. Nie miałam dokąd uciec przed gangsterem, który wyobrażał sobie, że zapłacę mu sześćset tysięcy.

[Rodzina Milesh 1] Nowe rozdanieOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz