Rozdział 7.2: Świeża krew [Monika]

283 50 81
                                    

Przyzwyczailiście się do spokojnych rozdziałów?


♠♠♠


Lato na wyspie było męczące. Po miesiącach szkoły w Polsce spodziewałam się godziwych wakacji, a nie wyzysku w korporacji Milesha. Nie uwierała mnie praca dla przestępcy. To poranne wstawanie, permanentne nadgodziny i obowiązkowe zajęcia wyrównawcze z bicia i strzelania, wykańczały najbardziej. Zaciskałam zęby i wykonywałam polecenia bez zbędnego zaangażowania, ale bez ewidentnego podkładania się. Wpadłam w dziwne odrętwienie. Obiecałam Timowi trzymać się z daleka od narkotyków i słowa dotrzymałam, ale prowadząc taki tryb życia, potrzebowałam wspomagania. Do tej pory wystarczały hektolitry kawy i energetyków z guaraną, ale długo tak już nie pociągnę. Miałam problemy ze snem. Koszmary śniłam na jawie, chociaż największy z nich zniknął. Ricka nie widziałam od przeszło dwóch miesięcy. Nie tęskniłam.

Tym dziwniej poczułam się, gdy pewnego środowego poranka na odprawie mignął mi, przechodząc przez kurnik, jak nazywaliśmy open space z juniorami, na którym traciłam chęci do życia, bo godności osobistej dawno już nie miałam. Momentalnie zgubiłam wątek, chociaż Chang opowiadał o postępach w pracy nad zlokalizowaniem hakera. Zaczęłam dyskretnie wodzić wzrokiem za Rickiem. Schudł, był bledszy, pewnie od dawna nie wychodził na słońce. Jego ruchy były sztywne, a gesty oszczędne. Zapukał do przeszklonego gabinetu Eda, a gdy wszedł do środka, Ed spuścił rolety. Nie widziałam nic więcej.

W każdym razie nie do kolacji. Miałam ciężki dzień i chciałam zjeść swoją tortille w spokoju, popić rozcieńczonego piwa z zespołem, popatrzeć na zachodzące słońce i modlić się, żeby nie wezwali mnie do roboty.

Rick wszedł do baru w otoczeniu kilku żołnierzy, wzniecali buciorami kłęby piasku. Z nimi czuł się swobodniej, ale daleko mu było do nonszalancji, z jaką nosił się dwa miesiące wcześniej. Przy barze wziął tylko colę i usiadł z chłopakami. Nie widział mnie, ale straciłam apetyt. Wepchnęłam do ust resztkę placka wymaczanego w sosie i podniosłam się, mrucząc coś z pełnymi ustami do kolegów. Nie miałam ochoty na siedzenie do nocy bez Tiego i na kaca o poranku. Tiego był jedynym powodem, dla którego mogłabym zarwać noc. Dochodziła dwudziesta pierwsza, marzyłam o łóżku. Przespanie siedmiu godzin przyprawiało mnie niemal o dreszcz podniecenia. Rzuciłam papierową tackę do kosza i wtedy ktoś złapał mnie za ramię. Gdybym miała w ręku butelkę po piwie, chwyciłabym ją za szyjkę, rozbiła o kant kosza i poczęstowała natręta tulipanem, ale butelkę już wyrzuciłam. Odwróciłam się gwałtownie i naparłam całym ciałem na przeciwnika, ten jednak puścił mnie i wylądowałam na piasku.

– Czegoś cię jednak nauczyli. – Usłyszałam parsknięcie Ricka.

Podniosłam się, klnąc pod nosem. Jak mogłam pozwolić się podejść? Dlaczego pozwoliłam na zrobienie z siebie pośmiewiska? Rozejrzałam się, nikt nie patrzył lub nie chciał widzieć. Tyle dobrego. Rick wyciągnął w moją stronę wypielęgnowaną dłoń. Strąciłam ją.

– Zostaw mnie.

– Grzeczniej, co? – warknął. Nie usłyszałam w jego głosie złości, bardziej zniecierpliwienie.

– Nic się nie zmieniło. Dalej grozi mi wyrok za gadanie z tobą – szepnęłam.

– Przejdźmy się. – Wskazał plażę.

Ze zrezygnowaniem ruszyłam kilka kroków za nim. Mijani wartownicy pozdrawiali Ricka ze wszystkimi honorami, na mnie niby nikt nie zwracał uwagi. W ilu raportach mogłam grać dziś główną rolę?

– Chcesz się podzielić refleksjami na temat życia w trzeźwości?

Dogoniłam go, bo po porannym treningu miałam zakwasy w nogach i nie zamierzałam okrążać wyspy ponownie.

– Byłem ciekawy, co do mnie masz.

– Ja dla ciebie?

Jedyne, co mogłam mu zaoferować, to prawy prosty, nieźle mi wychodził. Nic ponadto, bo i pogardy dla niego nie miałam.

– Laura – podsunął. – Chcę wiedzieć co u niej?

– To jej zapytaj. Może ci umknęło, ale mam na imię Monika.

– Masz na imię idiotka.

– Nie pracowałam nad nią od dwóch miesięcy – skłamałam gładko.

– Nie przypominam sobie, żebym zmieniał polecenie.

– Nie przypominam sobie, żebym dostała od ciebie przelew.

– Tak się chcesz bawić? – Przyszpilił mnie od palmy, aż powietrze uszło mi z płuc.

– Nie chcę się z tobą bawić, Milesh.

– A szkoda, bo miałbym kilka pomysłów.

– Lepiej pomyśl o tym, jak mnie stąd wydostać. – Zbliżyłam się do niego, nie chcąc być usłyszaną przez przechodzących żołnierzy. – Tutaj nie mogę swobodnie poruszać się w sieci. Wszystko jest monitorowane. Nie wytłumaczę się z poszukiwań na własną rękę.

Stałam tak blisko, że czułam jego oddech na swoim policzku. I wtedy, gdy Rick Milesh przyciskał się do mnie, zadzwonił mi telefon w tylnej kieszeni. Tylko Tim znał numer. Zawsze pisał. To był bardzo zły moment.

– Nie odbierzesz?

– Później. – Sięgnęłam po telefon, chcąc go wyłączyć, ale wyrwał mi go z rąk. – Oddawaj!

Rick odepchnął mnie, odebrał. Patrzył mi w oczy nic nie wyrażającym wzrokiem. Odsunął telefon od ucha, zakończył połączenie bez słowa.

– I mówisz, że nie możesz obejść kwestii internetu, mając nielegalną komórkę?

– Nie jest nielegalna.

– Tak? Mam sprawdzić, czy mają ten numer w bazie danych? Znajdziesz coś ciekawego o Laurze, to dostaniesz.

Wsadził komórkę do kieszeni i ruszył w stronę willi. Nie było sensu go gonić. Jak miałabym mu odebrać telefon? Mój jedyny kontakt z Timem przepadł bezpowrotnie. Chyba że znajdę coś o Laurze. Kopnęłam z wściekłością muszlę, posyłając ją metr dalej. Jak ja nienawidziłam plaży! Wzięłam kolejne piwo przy barze i wróciłam do bazy. Nici z wolnego wieczoru. Pora doszkolić się z czegoś przydatnego, bo to co podsyłałam Marcosowi Mileshowi zionęło nudą. Ojczulek Ricka na szczęście nie darzył Laury chorym uczuciem, a lakoniczne raporty go uspokajały. Z Rickiem to nie przejdzie. Chociaż gdybym skleiła mu kilka raportów w jeden, zająłby się składaniem liter, a ja odzyskałabym telefon.

Wyśledzenie Laury to misja z góry skazana na porażkę. Nie byłam w stanie udowodnić, czy ciągle więził ją Mat, ale to mój ostatni trop. Komputery na statku ciągle łączyły się przez serwery na wyspie. Dziwiłam się, że nikt na to nie wpadł. Mat miał inne problemy, a Marcos żywił do brata wyłącznie pogardę i śledzić go nie zamierzał, więc skorzystałam z ich ignorancji. Moje skromne umiejętności nie wykraczały poza włam na serwery w tej samej domenie.

Pięć godzin później pobijałam własny rekord w podrzucaniu fistaszków i łapaniu ich w locie. Ustami. Podłoga pod biurkiem przypominała wnętrze knajpy, ale to nie moja wina, że intensywna praca wzmagała apetyt.

– Ping.

Orzeszek spadł na policzek. Przestraszyłam się dyskretnego dźwięku, który sama ustawiłam, by nie przegapiać momentu. Chwili, gdy mogłam zwolnić połowę serwerów, tak niecnie wykorzystywanych. Tak, to było ważniejsze niż kamerki na statku. Jak wyjdzie na raportach zwiększone zużycie procesorów, to mogłam się żegnać z życiem.

– Co,do diabła? – skrzywiłam się, obserwując jak grupa żołnierzy wlecze szamoczącąsię dziewczynę przez wąskie korytarze.

[Rodzina Milesh 1] Nowe rozdanieOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz