Rozdział 2.2: Spotkanie z bossem [Monika]

1K 103 170
                                    

Cover jednej z moich ulubionych piosenek wykonany przez mojego ulubionego aktora, plus on w teledysku. Czy może być lepiej?

Może!

Nieskromnie powiem, że bardzo lubię ten rozdział, zwłaszcza końcówkę. Zapraszam!


♠♠♠


– Sobie porozmawiamy, Werner.

Tyle zrozumiałam z bełkotu starego pijaka. Cuchnął przetrawionym alkoholem, miał lepkie dłonie i przysięgam, że gdyby nie te skute na plecach ręce, nie pozwoliłabym się dotknąć. Poniewczasie pomyślałam, że mogłam go ugryźć, ale w tamtej chwili przerażenie odebrało zdolność myślenia i pozostałe funkcje życiowe z gryzieniem włącznie. Serce zamarło w piersi, by po chwili tłuc się tak mocno, że obawiałam się o żebra.

Z każdym uderzeniem inny obraz zapisał się w pamięci. Bum. Piasek w trampkach. Bum. Duży, czarny samochód z twardą kanapą. Bum. Miażdżący uścisk na ramieniu. Bum. Blondyn napierający na ramię i bok. Bum. Plaża i oślepiający świt. Bum. Ciemność, tunel i podziemne korytarze. Bum. Niekończący się labirynt. Bum. Kolejne bezosobowe pomieszczenia, cisza w głowie, ich kroki dudniące na posadzce. Bum. Klitka wypełniona duszącym dymem. Bum. Muskularny łysol w mundurze bez oznaczeń przygryzający peta.

Rzucili mnie na twardy taboret. Trzęsłam się ze strachu. Blondyn z grzywką na żelu przytrzymał mnie za ramiona. Łysy w mundurze zaśmiał się i skierował światło lampki biurkowej prosto w moje oczy.

– Nazwisko! – ryknął.

– Werner – wyjąkałam.

– Co? Jak to się pisze?

Przeliterowałam, dziękując w myślach sadystycznej nauczycielce angielskiego, która nas tym katowała. Dzięki temu łysy nie musiał ze mnie wyciskać zeznań przy użyciu pięści. Imię też przeliterowałam i datę urodzenia, a potem adres. Dziwiła mnie ta skrupulatność. Chcieli wiedzieć, co wyryć na nagrobku, czy gdzie przesłać odcięty palec? Na biurku wylądował mój plecak. Jeden z nich założył niebieskie rękawiczki i znudzony przekartkowywał książki. Ściąga z historii wypadła na blat. Rozwinął niekończącą się harmonijkę, a ja zaczerwieniłam się jak burak. Z niesmakiem wyciągnął spleśniałą kanapkę. Przełknęłam ślinę, patrząc, jak mój ostatni posiłek ląduje w koszu.

– Chorujesz na coś?

Pokręciłam przecząco głową. Znaleźli mój szmaciany portfel z koślawo wyszytym imieniem Alex. Łysol się ucieszył, bo wylądowała przed nim legitymacja szkolna i stamtąd spisał wszystko, zamiast męczyć się z moim dukaniem, a ten w rękawiczkach wyjął na blat dwa siedemdziesiąt. Nie wiedzieli, jaka to waluta.

– Ile to na dolary?

– Mniej niż dolar. Nie mam więcej pieniędzy. Wypuśćcie mnie!

– Zamknij się!

Blondyn podniósł mnie za ramiona i oparł o ścianę. Obmacał dokładnie, znalazł kolejną ściągę. Nie pamiętałam o niej. Rozkuli mnie i kazali oddać sznurówki. Drżącymi rękami podałam przybrudzone sznurowadła. Blondyn zgiął mnie wpół i wyprowadził, trzymając za wykręcone na plecach ramię. Przeszliśmy kilkadziesiąt kroków. Coś błysnęło, a zaraz potem zajarzyło na biało albo na niebiesko, nie byłam pewna. Podniosłam głowę, dostrzegając, jak oprawca odsuwał dłoń od ściany. Rozsunęła się, ukazując mikroskopijne pomieszczenie z metalową toaletą w rogu. Tam musiał być czytnik, przemknęło mi przez myśl. Koleś pchnął mnie do środka. Stłukłam kolana. Ostatnie, co zobaczyłam, to jego krzywy uśmiech. Ściana się zasunęła, zostałam sama.

[Rodzina Milesh 1] Nowe rozdanieOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz