Spowiedź gangstera część pierwsza, czyli rozdrapywanie wszystkich starych blizn Mata i przysparzanie Laurze kilku nowych. Mam nadzieję, że ten rozdział Was za mocno nie zrani emocjonalnie.
TW: próba samobójcza.
♠♠♠
Ostatnia cząstka mnie gniła w mafijnym szambie, gdy prowadzona pod strażą wróciłam na plażę. Wydawało mi się, że minęła wieczność, ale tutaj czas się zatrzymał. Marcos Milesh dalej pił i udawał, że w ciemności dostrzega coś w dokumentach wyjętych z dużej koperty. Mat siedział naprzeciwko brata i chociaż nie zaoferowano mu drinka, to ściągnęli mu kajdanki. Mnie nikt nie skuwał. Szłam między dwoma żołnierzami. Weszliśmy na podest. W innym życiu tańczyłam tu z Rickiem. Doprowadzili mnie do braci Milesh. Obrzucali się nienawistnym wzrokiem, ale podarowali sobie kłótnie.
Zebrałam się na odwagę.
– Nie jestem twoją córką, Mat. Słyszysz? Nie jestem! – krzyknęłam na całe gardło.
Mister Milesh się skrzywił. Mat przyłożył palec do ust.
– Jak zauważyłaś, nikogo to nie interesuje. – Podniósł się z kanapy i spojrzał mi w oczy. – Chodźmy. – Położył mi dłoń na ramieniu.
– Do cholery, daj mi się chociaż pożegnać! – Rick poderwał się z barowego stołka, ale trafił na mur żołnierzy. Podtrzymywali go.
Mister Milesh skinął przyzwalająco. Puścili Ricka. Od razu zrzucił łapę Mata z mojego ramienia. Odciągnął mnie na bok i nachylił się. Z daleka mogło wyglądać, jakbyśmy się całowali. Z bliska dziwniej, bo miałam oczy pełne łez.
– Musisz wytrzymać. Znajdę sposób, żeby cię od niego zabrać, ale potrzebuję czasu – szeptał gorączkowo. – Wierzysz mi? Powiedz, że mi wierzysz.
Trzymał moją twarz w dłoniach, rozmazując mi łzy palcami. Odepchnęłam go. Zachwiał się zaskoczony. Spoliczkowałam go i ruszyłam wzdłuż oświetlonego setkami latarek pomostu. Na brzeg schodzili marynarze i żołnierze mister Milesha, pojmani podczas ataku na statek. Mat zwracał im wolność. Mijali mnie z uśmiechami na ustach. Choć szli spokojnie, mając za plecami oddział pod wodzą tego zasłaniającego się arafatką, to po zejściu na plażę wpadali w ramiona kompanów. Strzelały korki od szampana. Ja szłam jak na ścięcie w przeciwnym kierunku. Na horyzoncie majaczył jasno oświetlony statek pod nową banderą. Donostia prezentowała się dostojnie.
– Łajbę zostawiam jako odszkodowanie za czas spędzony w pierdlu – krzyknął Mat gdzieś z tyłu. – Potraktuj to jako pierwszą transzę.
– I ostatnią – sarknął mister Milesh.
Oparłam się o balustradę i spojrzałam za siebie. Rick stał bezradny, wśród tłumu wiwatujących ludzi. Z łodzi ktoś zeskoczył. Podbiegł do mnie ten z arafatką. Zaświecił mi w twarz, zupełnie oślepiając, szarpnął za ramię i pociągnął do bujającej się na falach motorówki. Odpłynęliśmy, gdy tylko Mat wskoczył na pokład.
– Daj jej ochłonąć. – Usłyszałam.
Drżałam z zimna w koszuli Ricka z bosymi stopami oblepionymi piaskiem. Dobiliśmy do statku. Ten z arafatką zaprowadził mnie pod pokład. Jego ciężkie buty dudniły długo po tym, gdy zamknął mnie w pokoju. Znów byłam więźniem z długiem, którego nie mogłam spłacić.
Naciągnęłam prześcieradło na głowę. Noc była duszna, jasna, a ja nie spałam. Poduszka była mokra od gorzkich łez, miałam gorączkę. Nie potrafiłam się uspokoić. Męczył mnie chory koszmar. Przed oczami miałam wydarzenia ostatnich godzin, scena po scenie jak z zaciętej płyty. Jeszcze chwila i oszaleję. Nie wytrzymam. Chciałam tylko zasnąć, oderwać się od myśli, które zabijały. Zwlekłam się z łóżka, drzwi były zamknięte. Zaczęłam się dobijać. Otworzył zaspany żołnierz.
CZYTASZ
[Rodzina Milesh 1] Nowe rozdanie
Genç KurguMarcosa i Mata baskijski półświatek nazywał braćmi Milesh. Dwadzieścia lat temu, byli nierozłączni. Mieli tylko siebie. Mówiono, że skoczyliby za sobą w ogień. Dzisiaj już nie są obszarpanymi chłopakami z portu, dzierżą stery w mafijnym biznesie i s...