Rozdział 3.3: Jego najważniejszy zakładnik [Monika]

630 77 60
                                    

Kilka pytań znajdzie swoje odpowiedzi. Zapraszam na kawałek, kiedy Harry poznał Sally, tzn. Monika Ricka.

Niezmiennie polecam kawałek w mediach, moje ostatnie odkrycie. Najlepiej smakuje po zmroku, czyli odpalajcie śmiało już po 15 i jak zawsze:

Bawcie się niegrzecznie!


♠♠♠


– Musisz zacząć nowe życie – poradził Tim, patrosząc indyka.

Z nudów mu towarzyszyłam. Siedziałam na blacie, machałam nogami i podgryzałam marchewkę. Byłam tu już przeszło tydzień, dochodziłam do siebie, kończyłam fiolkę z antybiotykiem, jadłam z apetytem i zadawałam mniej pytań. Nie byłam przygotowana na złote rady. Zwykle poruszaliśmy tematy nie wybiegające poza kuchnię, a planowanie dotyczyło najbliższego posiłku.

– Jak sobie to nowe życie wyobrażasz?

– Na początek możesz podszkolić angielski.

Marchewka nagle przestała smakować. Przestałam akompaniować chrupaniem, więc Tim spojrzał na mnie zaniepokojony.

– Nie zrozum mnie źle. Mówisz dobrze, ale masz silny akcent i znasz za mało słów, by tu żyć.

– Kto ci powiedział, że chcę tu żyć? – Miałam usta pełne marchewki.

– O, teraz było idealnie!

– Tim, nie zrozum mnie źle – powtórzyłam wyrażenie, które sam użył. Uczyłam się. – Nie chcę tu zostać. Mam dom. Daleko stąd, ale mam i bardzo chcę do niego wrócić.

– Jak daleko? – Zignorował wzmiankę o powrocie.

– Bardzo daleko. Mieszkam w Krakowie, w Polsce.

– Byłem tam kilka razy w interesach.

Przygotowywałam się na koślawe tłumaczenie, gdzie na mapie USA znajduje się Europa, a tu niespodzianka. Tim poprosił o pomoc w wyborze przypraw, nacierając indyka mieszanką ziół. Wierciło mnie w nosie. Rozluźniona, chrupałam tę niezbyt dobrą marchewkę, a wtedy Tim rzucił granat:

– To nie moja sprawa, ale jak to się stało, że znalazłaś się na wyspie?

Miał rację, to nie była jego sprawa. Nie miałam prawa mieszać go w cokolwiek związanego z Devil Manem. Uporałam się z kęsem, popiłam soku, próbując zyskać na czasie. Spojrzałam smętnie w truchło indora, jakby tam czekała odpowiedź. Wiedziałam, że ten moment musiał nadejść, ale potrzebowałam chwili, by zebrać myśli i przedstawić sensowną bajeczkę. Tim był cierpliwy. Długo wytrzymał, nie pytając o nic, goszcząc obcą osobę, która próbowała go dźgnąć nożem, gdy tylko stanęła na nogi. Doszło do mnie, że użył słowa: wyspa. Nie mówiłam, że byłam na wyspie, a przynajmniej sobie tego nie przypominałam. On wiedział. Wiedział więcej niż ja.

– Więc?

Poczułam się zagubiona. Złapałam się ostatniej deski ratunku. Kiedyś przeczytałam, jak adwokat radził oskarżonemu o morderstwo, żeby na każde pytanie odpowiadał:

– Nie pamiętam, co się stało. – Zatkałam się marchewką.

– I dlatego budzisz się w nocy?

– Co? – Zakrztusiłam się.

– Krzyczysz w nocy. Nie rozumiem, co mówisz, ale masz koszmary.

– Każdy by miał w takiej sytuacji.

Za wszelką cenę starałam się to zbagatelizować, chociaż krew odpłynęła mi z twarzy. Musiałam być śmiertelnie blada. Tim wsadził indyka do piekarnika i nastawił coś na panelu rodem ze Star Treka. Wyszedł z kuchni, a kiedy wrócił, trzymał w garści notes w kratkę z logo Bank of America i długopis.

[Rodzina Milesh 1] Nowe rozdanieOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz