1. What is love?

1.7K 91 65
                                    

***

Tykanie zegara wydawało się trwać w nieskończoność. Chodziłam po szarawej wykładzinie przez około dziesięć minut, zanim ta czynność również mnie nie znudziła. Zanim nie usłyszałam pukania do drzwi wykonanych z ciemnego, lśniącego drewna. Zanim moje przerażenie nie wzięło góry, a serce nie biło tak szybko jak mogłoby się wydawać. Wystarczyły trzy sekundy. Liczyłam.

Jeden - usiadłam za moim prowizorycznym biurkiem.

Dwa - po raz kolejny tego dnia poprawiłam swój kitel.

Trzy - wzięłam głęboki oddech.

A on wszedł do środka.

***

Powiem wprost, nie mogłam się doczekać rozpoczęcia Turnieju Czterech Skoczni, gdy w grę wchodziła wspaniała rywalizacja. Oczywiście, konkursy nie powinny interesować mnie tak bardzo, jak stan zdrowia moich zawodników - to znaczy, Andreasa Feldera, ale lubiłam myśleć o nich, jak o własnych podopiecznych. 

Od kilku godzin sterczałam nad plastikową, czerwoną walizą i starałam się spakować jak najwięcej rzeczy w jak najmniejszej ilości. Około dwa tygodnie, jeden biały fartuch i tylko piętnaście metrów kwadratowych dla mnie i rzekomych pacjentów. Ubywało coraz więcej czasu, a ja stałam pośrodku jednego, wielkiego chaosu. To było trudne - skupić się na jednej, tej najwłaściwszej czynności, kiedy za kilka godzin odbywał się lot do Oberstdorfu.

Dzień wcześniej musiałam zabrać z gabinetu doktora Bauerhoffa wszystkie najpotrzebniejsze leki, które spożywane bardzo małymi dawkami, działały wystarczająco silnie, żeby uśmierzyć najgorszy ból. Przeczytałam na ich temat cały stos książek, żeby nauczyć się jak postępować z substancją mogącą nawet zabić - zupełnie jak z dzieckiem, którego nie posiadałam. 

Możliwe, że nie musiałabym pakować się w tak rychłą odpowiedzialność, gdyby nie fakt, że doświadczony mężczyzna, który pracował w sztabie szkoleniowym od lat zachorował i to dość poważnie. Od niecałego tygodnia nie potrafił wstać na nogi, a na zatrudnienie drugiego, o wiedzy, którą posiadał tylko on, zabrałoby to zbyt wiele czasu. 

Lecz, cóż - byłam też ja, Gabrielle Hofer. Jego przeszła praktykantka.

***

Dwa lata wcześniej

- Zakładam, że jesteś tą nową osobą, która miała pomóc przy kadrze, tak? - zapytał mnie siwy mężczyzna o wielu zmarszczkach na twarzy, ale za to szczególnym uśmiechu.

Wyglądał jak starszy wuj, którego odwiedzało się raz na pół roku. Niewielka nadwaga, sweter w serek i znoszone dżinsy, a do tego nieograniczona ilość wiedzy, którą musiał się ze mną podzielić.

Dzięki pewnym znajomościom z przeszłości, udało mi się załapać na te praktyki bez większych przeszkód. Fakt, że na studiach sprawiałam wrażenie jednej ze zdolniejszych uczennic dodał tylko zalet w CV, pod którym podpisał się mój wykładowca. Nie mogli mnie nie przyjąć. I właśnie teraz stałam ze skulonym ogonem pod drzwiami osoby, która miała mnie wszystkiego nauczyć. Wydawałoby się banalne - przychodzę do gabinetu, pomagam w podbijaniu stempelkami dokumentów, na koniec miło się żegnam z mężczyzną i wracam tam na kolejny miesiąc. Otóż, nie tym razem.

- Taką mam nadzieję - odpowiedziałam krótko.

Ściskałam w ręku plik teczek z najważniejszymi rzeczami, jakie kazano mi wziąć. W drugiej dłoni tkwiła rączka od torebki, w której znajdowały książki związane z danym fachem. Większość osób z mojego roku trafiała właśnie na takich starszych panów. Nie robili zupełnie nic. Młodzi studenci często parzyli im herbatę, a potem siadali przy biurku i segregowali wyblakłe papierzyska. Tymczasem ja, musiałam przyjść pod skocznię Bergisel-Schanze, gdzie jak udało mi się wyczytać kilka dni wcześniej, miało się odbyć letnie zgrupowanie skoczków narciarskich. Okazało się, że drzwi, pod którymi stałam, prowadziły do szatni, a sami sportowcy mieli zamiar pojawić się już jutro.

Wicked Game | G. SchlierenzauerWhere stories live. Discover now