4. Everybody hurts

647 62 92
                                    


W pewnym momencie objął cię strach, bo nie miałaś pojęcia co dalej. Z bezbronnego zwierzęcia stałaś się roślinką, którą każdy mógł w dowolnej chwili zdewastować. Powoli traciłaś grunt pod nogami. Nie chodziło o to, co on zrobił. To nie miało większego znaczenia, zresztą... i tak byś wybaczyła. Pozwoliła sobą pomiatać. Prawdziwe uczucie dotknęła przemiana - ból.

***

Przyczyna zgonu: podcięcie sobie gardła na skutek niewytrzymania presji związanej z zawodem.

Wniosek: śmierć.

Wszystko działo się za szybko. Jakby środki uspokajające, które wzięłam, zadziałały aż zbyt dobrze. Nieprzewidywalnie. Policja przyjechała zdecydowanie z za ogromną prędkością, a syreny wciąż huczały w moich uszach. A potem przeżyłam szok. Własny, mentalny upadek. Składałam kończyny. Nie cięłam trupów. Nie zajmowałam się zwłokami. Nie wnikałam czy to samobójstwo.

Komisarze chcieli ze mną porozmawiać. Wszcząć śledztwo. I wszystko uruchomiłoby jedną, wielką maszynerię, gdyby nie momentalne stwierdzenie samobójstwa. Wiadomość zamierzała obiec świat i zniszczyć uczucie błogiego stanu spowodowanego rozpoczęciem czterech ważnych konkursów. Już od jutra.

A potem Gregor odciągnął mnie i moje trzęsące się nogi od krzątaniny policji, która kolejno rozmawiała z każdym z trenerów kadry A. Werner Schuster i Alexander Stoeckl sprawiali wrażenie jakby nie rozumieli. Jakby nikt nie rozumiał. I przybył też on - Andreas Felder z kobietą równą jego wzrostu. Nieomylnie wiedziałam, że ją skądś znam. Schlierenzauer także. Oboje zatrzymaliśmy na niej swój wzrok - on na dłużej.

- Trafisz do pokoju, Gabi - odpowiedział ochrypłym tonem.

"Nie jesteśmy dziećmi, mamy po dwadzieścia parę lat. Zachowujemy się jak profesjonaliści. Ty pomagasz nam, a ja tobie."

Nie odpowiedziałam. Nie miałam zamiaru być tu ani jedną chwilę dłużej. Z nim czy bez niego, co za różnica. Takowej nie było. Nie było niczego co nas łączyło. Zechciałam tylko być już we własnym pokoju pełnym farmakologii i pustki. Niczego więcej. Pewnie dlatego wyminęłam mężczyznę tak zręcznie, choć przez moment utrzymując się na szpilkach i już nie szlochając. Wystarczyło przełknąć gulę w gardle i ruszyć przed siebie. Pomyśleć o Anze. O jutrze. O tym, że ten wypadek nie miał miejsca. Że ta tragedia zmieni się niedługo w coś dobrego. Zimny, zmrożony do granic możliwości śnieg, wydawał się działać jak tymczasowy schron, zapewniający minimalny spokój. Pobrudzony jego krwią. Jeszcze pół godziny temu pozwoliłam sobie na potykanie się o własne nogi, płacz z powodu pretensji i może ciągłego oszołomienia. Kiedy wracałam, wydawało mi się, że może to pewnego rodzaju żart. Może czasem sny przenikają rzeczywistość, a ja spełniam go na jawie. Grałam tę osobę, którą musiałam. Ale, gdy przekroczyłam próg hotelu, coś się po raz kolejny zmieniło. Nie zwracałam już uwagi na nic i nikogo, gdy wpadłam do windy niczym kolejna desperatka po złamanym sercu. Po emocjonalnym szoku. Metalowa ściana wydawała się być jedynym trwałym materiałem, który pozwalał mi na utrzymanie równowagi. Ściągnęłam czarne szpilki. Przyjrzałam się sobie w lustrze. Czarna maskara po raz kolejny rozmazała się na mojej twarzy. Cienie zmieszały się ze sobą i nic już nie było w porządku. Czułam się źle. Wyglądałam gorzej. Płakałam.

***

Grzebałam w torbach z lekami, rozrzucając je po całym pokoju, próbując znaleźć coś, co chociaż na chwilę odwróciłoby moją uwagę. Zminimalizowałoby paraliż, który mnie dotknął. Zagięło ból. Zniszczyło to, od czego nie mogłam się odpędzić. Zacisnęłam wargi w wąską kreskę i wciąż szukałam czegokolwiek. Literki rozmazywały się przed moim wzrokiem, miarki wydawały zbyt małe. Cały zapach farmakologii drażnił moje nozdrza. Nie potrafiłam odpędzić się od szklanych buteleczek, choć tak bardzo pragnęłam.

Wicked Game | G. SchlierenzauerWhere stories live. Discover now