5. Mein Teil

605 58 116
                                    


- Czy ty nie masz serca? - zapytałam rozeźlona.

"Biegnij do Gregora, już!", gdy ta chodząca sierota przez swoją idiotyczną nieuwagę skrzyżowała narty i lądując na sto trzydziestym szóstym metrze, upadła na brzuch. Pierwszą myślą było oczywiście, jak do tego doszło? Mężczyzna nie prezentował sobą najlepszej formy, tym bardziej, że ledwo przebrnął kwalifikacje.

Blondyn wyciągnął jedynie ręce do przodu, po czym syknął pod nosem. Kolejne tygodnie terapii. Zabijcie mnie.

- Raczej poczucia innej kończyny. - Skrzywił się.

Już miałam otworzyć usta, żeby jeszcze coś dodać, gdy nagle nieszczęsny instynkt bezpieczeństwa postanowił się włączył w moim umyśle.

- Dasz radę chodzić? - zapytałam, spoglądając na jego lewą nogę, bo to właśnie ją kurczowo przytrzymywał ręką. 

Jak gdyby została stworzona z porcelany lub lekkiego papieru.

- Tak - mruknął, chwytając się barierki, jak gdyby ta stanowiła jedyne oparcie.

Nieziemskie rozpoczęcie Turnieju Czterech Skoczni.

***

Dwa lata temu

- Podskocz do góry pięć razy - powiedziałam spokojnym tonem, gdy Schlierenzauer wreszcie podniósł się z maty.

Nie skończyło się to źle. W zasadzie, ruszałam jego kolanem na wszystkie strony, a on nie protestował, odkąd Bauerhoff zarządził, żebym pilnowała mężczyzny i nadzorowała postępy. Odkąd kazał mu się dostosować do mojej osoby.

- Myślisz, że to coś zdziała? Skakanie pięć razy? Chodzi o wytrzymałość, Gabrielle.

- Chodzi o to, żebyś mógł wrócić na skocznię. Muszę sprawdzić twój stan, więc może zdaj się na moje studenckie umiejętności - powiedziałam trochę ciszej niż mi się wydawało.

Miałam przez chwilę wrażenie, że wywracał oczami. Zacisnęłam usta w wąską kreskę, chwilę później, prosząc o powtórzenie ćwiczenia. Cóż, może faktycznie zrobiło mi się odrobinę przykro, ale nie rozumiałam. Nie miałam pojęcia, dlaczego do cholery Gregor tak bardzo za mną nie przepadał. Przecież mnie nawet nie znał. Ten "zarozumiały dzieciak", którego niby w sobie poskromił wciąż gdzieś głęboko w nim tkwił. Dalej pozostawał "Schlierim".

- Coś jeszcze? - zapytał, unosząc brwi, jakby spodziewał się kolejnego pajacyka, przysiadu czy Bóg jeden wie czego.

Spojrzałam na niego z ukosa. To nie tak, że dotkliwie przejmowałam się słowami jakiegoś... skoczka. W końcu to on latał po to, żeby się zabić, nie ja. Pokręciłam głową, zapisując w zeszycie najważniejsze informacje, dotyczące poprawy mięśni i kilku innych czynności, które naprawdę się polepszyły od czasu pamiętnego upadku. Blondyn zaczął ubierać spodnie i nic nie zmieniłoby się, gdyby nie fakt mojego wzroku skupionego na jego widocznych mięśniach. A właściwie, długotrwałych efektach pracy z doktorem. Może do tego potrzebna była właśnie solidna, męska ręka?

- W czym ci tak przeszkadzam? - palnęłam na głos, nie orientując się, co wyczyniam.

Sportowiec podniósł na mnie swój nonszalancki wzrok, a potem, jak gdyby nigdy nic odpowiedział pytaniem na pytanie.

- Słucham?

Idiota. Skończony idiota. Zapatrzony w siebie arogant. Denerwująca imitacja nastolatka. Powtórzyłam swoje pytanie, tym razem głośniej, szokując go nagłą odwagą i bezpośredniością. Jeśli zapyta po raz kolejny, mogłabym wypróbować jego kolano w celach eksperymentalnych. Tym razem postanowił jednak zamilknąć i wpatrywać się w moją twarz jakby była zupełnie mistyczną i tym samym odległą rzeczą.

Wicked Game | G. SchlierenzauerWhere stories live. Discover now