28. The Final Countdown

333 44 149
                                    


Czasem wydaje ci się, że żyjesz w symulacji. Budzisz się, wstajesz na nogi i już wiesz, jak będzie wyglądał twój dzień. Zdajesz sobie sprawę z faktu, że ubierzesz wyprasowane spodnie i zmiętą koszulę, a później będziesz biegł na autobus byle tylko szef cię nie zwolnił. Każdy dzień się powtarza. Wracasz późnym wieczorem do swojego ciasnego mieszkania, a w międzyczasie kupujesz chińszczyznę na wynos. Jesteś sam, ale to ci nie przeszkadza. Znów zamierzasz oglądać powtórkę "Top Gear" lub "Big Brother". Nie poczekasz do północy. Zaśniesz na materiałowym fotelu, a obudzi cię twój telefon. W biegu zjesz śniadanie i zaczniesz całą karuzelę na nowo chyba, że zostaniesz skoczkiem narciarskim.

Skazańcem.

Budząc się przywiązanym do słupa, nie zastanawiasz się, o której przyjedzie twój autobus i czy po raz kolejny się spóźni. Nie zastanawiasz się nad podwyżką ani kogo tym razem zastąpisz. Myśli są jednoznaczne. Budząc się, kalkulowałem - jak długo? Do kiedy zamierzamy tu być? Czy ktoś nas pilnuje? Czy kolejna osoba nie żyje?

Czułem sosnowy zapach mebla, który zakłócał moje racjonalne myślenie. Masywna lina niczym wąż owijała się wokół moich bladych nadgarstków, powodując zaczerwienienia. Bolało. Odwrócenie się w przeciwną stronę stawało się prawdziwym wyzwaniem. Równie dobrze ktoś mógł we mnie mierzyć z broni lub ot tak zabić. Serce biło zdecydowanie szybciej niż zazwyczaj, a każdy oddech wydawał zbyt głośny. Budynek, w którym się znajdowaliśmy był pociągły i dosyć duży - masywny. Oprócz mnie, do słupa przywiązano też Domena Prevca, Kamila Stocha, Manuela Fettnera i Halvora Egnera Graneruda. Naprzeciw znajdował się nieprzytomny Markus.

Coraz trudniej było zachować zimną krew i racjonalne myślenie, gdy widziałem takie widoki, jak ten. No tak, śmierć w cierpieniu zawsze sprawiała psychopatom największą ilość satysfakcji. Patrząc na blade twarze i niewyraźny wyraz ust, bałem się. Jasna cholera, kurewsko się bałem, a cisza przerywana oddechami napędzała moją panikę. Wszyscy leżeli nieprzytomni i tylko ja rozglądałem się gorączkowo w poszukiwaniu wyjścia. Byłem sam.

- Moje uszanowanie, Richard.

Maska, ten sam wzrost co wcześniej i niemiecki akcent. Nie potrafiłem wychwycić tonu, w jakim mówił. Nie znałem go. Czy coś się zmieniło? Może tylko fakt, że w ręku nie trzymał już noża, a pistolet. Był gotowy mnie zastrzelić?

- Nie wiem co zrobiłeś Markusowi, ale przysięgam, obiecuję ci, że równie szybko, jak wspiąłeś się na szczyt, tak z niego spadniesz. Znajdą cię, rozumiesz, ty... - nie potrafiłem dokończyć.

To on mierzył do mnie z pistoletu. Do bezbronnego, otumanionego człowieka, którego przywiązał do słupa.

- To nie ja, Richard - parsknął pod nosem. - Wiesz kim jestem? Ja pracuję. Wykonuję brudną robotę. Nie pociągam za sznurki, bo nie zostałem do tego stworzony. A ty? Kim tak naprawdę jesteś w drużynie? Często skaczesz dobrze, ale nikt nie chce cię na lidera. Markus? Andreas? Wypalą się.

Chodził. Stawiał powolne, acz nonszalanckie kroki. Prawdopodobnie chciał zniszczyć moją pewność siebie i postraszyć.

- A ty? Nie wolisz walczyć? Ktoś zna twoją tożsamość?

Możliwe, że szukałem czasu, a ta rozmowa miała na celu właśnie spowolnienie podejmowanych przez niego działań. Nie miałem pojęcia w jak głębokim stanie psychozy się znajdował ani kim do cholery był. Oczywiście, że kojarzyłem głos, ale... to wciąż było zbyt mało.

- Walczyłem i wygrywałem - prychnął. - Byłem najlepszy. Zdobywałem wszystko. A teraz? Jesteście miernotami. Każdy kto mnie zna, jest pod presją lub nie żyje, Richard. Powinieneś zrozumieć, że nie robimy tego bez celu.

Wicked Game | G. SchlierenzauerWhere stories live. Discover now