20. Blame It On Me

401 49 249
                                    


Naprawdę starałem się go nie uderzyć. Było za późno, aby mówić o czymś takim, jak racjonalne myślenie, kiedy wszędzie znajdował się alkohol, a przede mną stał jeden, wielki kretyn. Jakaś osoba wyszła. Może dwie. A może trzy. Kręciło mi się w głowie. Manuel przytrzymywał mnie z całej swojej siły, żebym tym razem nie doprowadził do prawdziwej śmierci. Gotowość przemawiała za obiciem mu całej twarzy. Wszystko skłaniało się właśnie ku tej czynności.

- Grego...

- Jesteś pizdą. Nawet skakać nie umiesz.

Kolejna siła mnie zatrzymała. Nawet, jeśli usłyszałem cichy syk Semenica i nawet, jeśli zobaczyłem drżącą sylwetkę Gabrielle, od której właśnie dostał w twarz, to nie przechodziło. Cała sytuacja, każde z emocji i przerażenie turniejem się skumulowały. Nie zostały wyparte. Twarz Słoweńca się rozmazywała. Paranoja. Ktoś znów zakręcił butelką. Najpierw raz. Potem drugi. Nie kontaktowałem.

***

Richard

- Idź do Schustera i powiedz mu, że go kochasz.

Andreas Wellinger, proszę państwa. Niby taki młody, rezolutny, a głupi jak Domen Prevc podczas lotu. Po pierwsze, podczas naparzania Gregora z Semenicem udało mi się uciec. Co prawda czułem lekkie wstrząsy z tyłu głowy, ale to nie robiło różnicy. Jutro zamierzało się zakończyć, a ja szykowałem plan na nabijanie się z Markusa, który utkwił w przebieralni. Pisał do mnie esemesy, ale literki wciąż pozostawały zbyt małe, żebym miał szansę je odczytać. Każda z nich rozmazywała się przed oczami. Czy to było normalne?

Czy ten alkohol był normalny?

Stawiałem ostrożne kroki, próbując doczołgać się do pokoju trenerów. Pewnie spali. Czułem, jak moja głowa znów staje się ciężka, żeby chwilę później stwarzać pozory lekkiej, pełnej wigoru. Ciężki oddech. Spowolnione reakcje.

Próbowałem przynajmniej uwierzyć, że morderca został w Niemczech. Że nie przejeżdżałby takiego szmatu drogi aż do Innsbrucka. A jeżeli nie było nadziei, sama wiara musiała wystarczyć.

Drzwi jeszcze nigdy nie wydawały się tak daleko, jak dziś. Kiedy tylko się zbliżałem, one gwałtownie odsuwały swoje położenie. Kiedy pukałem, nikt nie odpowiadał. Kiedy wszedłem, żeby porozmawiać z Schusterem, on udawał, że śpi. W mojej głowie pojawiały się omamy. Czysty letarg i krew. Prawdopodobnie żart. Wyobraźnia lubiła płatać figle, szczególnie takie, jak ten. Szczególnie wtedy, gdy ja i Markus zostaliśmy uwiązani w samochodzie. Szczególnie wtedy, gdy czułem, że zwymiotuję.

Krew na ścianie. Krew na podłodze. Krew na łóżku. Wszystkie dzisiejsze substancje podeszły do mojego gardła, żeby znaleźć się na podłodze. Żeby zmieszały się z żywym szkarłatem, pokrywającym całą powierzchnię. To było wystarczające. Powoli się cofałem.

- Zakładam, że nie jesteś na to przygotowany, Richard.

Męski, chłodny ton. Ktoś, stojący tuż za mną. Stałem jak sparaliżowany, nie potrafiąc wydusić ani słowa. W gardle pozostał ohydny posmak tego, co przed paroma sekundami zwróciłem. Mój oddech przyspieszył i wtedy poczułem, że coś jest nie tak. Że ktoś nam czegoś dosypał. Że jestem tak naprawdę stałem się bezbronny, a on może mnie potraktować jak szmacianą lalkę.

- Jutro zapomnisz jakiegokolwiek głosu. Wtedy, pozostanę tylko twoim wspomnieniem.

Mówił po angielsku, ale akcent go zdradzał. Nasz akcent. Paraliż stał się kwestią czasu. Wystarczył, abym obrócił głowę w jego stronę i zobaczył w miarę wysoką sylwetkę i maskę. Ponad sto osiemdziesiąt centymetrów? A potem zobaczył nóż.

Wicked Game | G. SchlierenzauerWhere stories live. Discover now