29. The Power Of Goodbye - The End

461 45 248
                                    


Richard

- Domen, zostaw go!

- Domen, musimy uciec!

- Domen, chodź!

Płacz nie był wskazany przy ucieczce, a tym bardziej przy ogniu, który rozprzestrzeniał się w przeciągu kilkunastu sekund. Załamanie, frustracja, wpatrywanie się w ciało martwego brata tylko potęgowały jego niechęć do próby uwolnienia się. Słoweniec chciał przy nim zostać, a kiedy to nie pomogło, wziąć na swoje barki. Nie docierało do niego, że to już koniec. Że Peter Prevc, ten wielki wojownik, już nigdy nie zasiądzie na belce i nie odepchnie się przed siebie. Nie porwie tłumu tak, jak miał to w zwyczaju.

***

- Nie zostawię go! - krzyczał. - Zostawcie mnie, nie rozumiecie?!

Ledwo wydusił z siebie te słowa. Mężczyzna krztusił się zarówno łzami, jak i szarawym kłębem dymu, sprawiającym, że każdemu z nas brakowało powietrza. W takim momencie myślało się tylko o przeżyciu. Wyjściu.

Markus i ja staraliśmy się zniszczyć bramę, na próżno. Czas dobiegał końca, a palące uczucie pojawiało się nie tylko w gardle - na całym ciele. Ściągaliśmy z siebie kurtki i pozwalaliśmy, aby pot swobodnie spływał z czoła. Eisenbichler uderzał w drzwi jakimikolwiek przedmiotami. On też opadał z sił i tym razem poddał się.

- Nie uciekniemy stąd - wyszeptałem do siebie.

Koniec jeszcze nigdy nie był tak bliski.

***

Sekunda po sekundzie kaszlałem coraz mocniej. Czekaliśmy na cud. Razisty pomarańcz spalał ciemny brąz i więził nas w swoich objęciach. Gorąc był coraz większy. Krzyczeliśmy. Kopaliśmy w drzwi, uderzaliśmy rękoma, waliliśmy wieloma przedmiotami, a wszystko na darmo. Markus walczył z samym sobą. Siła fizyczna zmagała się z psychiczną, gdy rudy płomień powoli nas dopadał. Czuliśmy napór presji i strachu, kiedy wszyscy zgromadziliśmy się przy jednej ścianie, uciekając od żywiołu. Odwracałem wzrok, choć łzawiłem. Nie byliśmy w stanie trzymać przy sobie Yukiyi ani Petera. Tylko Domen klęczał przy bladej twarzy brata, pozwalając, aby łzy ściekały po jego rumianych policzkach. Od zawsze taki był. Nawet, jeśli działo się coś złego, podchodził do tego z nonszalancją. Nawet teraz płakał w inny sposób niż się nam wydawało. On też wiedział.

Stawaliśmy się niewolnikami ognia uzależnionymi od pomocy zewnętrznej. A przynajmniej tak myśleliśmy - całkowicie wyczerpani, dopóki po raz ostatni nie uderzyliśmy z Markusem w te cholerne drzwi. Odłamki drewna wbijały się w nasze palce, a te z kolei zaczynały krwawić. To się już nie liczyło. Nie myśleliśmy o metalicznym posmaku ani bólu czy braku powietrza. Kiedy tylko ujrzeliśmy i poczuliśmy chłód tlenu każdy najmniejszy szczegół nas nie obchodził. To był ten moment, w którym pozwoliliśmy sobie na zachłyśnięcie się świeżością i upadek na śnieżny puch. Ktoś wyciągał Domena siłą, tłumacząc, że nie możemy zabrać ze sobą Petera. Chłopak się wyrywał. Budynek płonął. Policja wreszcie się zjawiła.

***

Zwyczajny człowiek nie martwiłby się ilością dni, jaka zostanie mu do przeżycia. Zwyczajny człowiek nie musiałby czuć się źle z powodu tego, że widział morderstwa - jedno za drugim. Nie musiałbym się bać, gdybym nie został skoczkiem narciarskim. Nie usłyszałbym ciężkich strzałów z pistoletu. Nie zobaczyłbym upadków na twardą powierzchnię skoczni i nie usłyszał syków bólu. Nie musiałbym patrzeć, jak ktoś się dusi z powodu czyichś niechęci. Do moich uszu nie doszłyby słowa: "On już nie żyje". Nie zostałbym ofiarą wiszącą nad przepaścią w sylwestrową noc. Nie bałbym się o swoje życie, gdybym tylko nie został skoczkiem. Widok spływającej po ścianach krwi nie śniłby mi się po nocy. Nie dostawałbym jawnej paranoi, widząc martwego Wernera Schustera.

Wicked Game | G. SchlierenzauerWhere stories live. Discover now