Aportowaliśmy się tuż pod dom Jamesa. A przynajmniej tak mi się wydawało. Kiedy jednak chłopak złapał mnie za rękę i pociągnął w głąb wioski, zrozumiałam, że najwyraźniej czekała mnie najpierw wycieczka krajoznawcza.
— Witaj w Dolinie Godryka — powiedział i spojrzał na mnie kątem oka. — Zapewne nigdy tu nie byłaś, więc pomyślałem sobie, że pokaże ci okolicę.
Uśmiechnęłam się lekko i wzruszyłam ramionami. Wiedziałam, że jego decyzja miała więcej wspólnego z chęcią dania mi chwili wytchnienia od rodziny niż z rzeczywistym zwiedzaniem, ale i tak byłam mu wdzięczna. Mój stres, co prawda, zdążył się znacząco zmniejszyć, gdy okazało się, że rodzice Jamesa wcale nie wyglądali na kanibali ani nawet na uprzedzonych ludzi. Czułam się nieco głupio, że w ogóle mogłam tak pomyśleć. Chodziło w końcu o Wybrańca i jego żonę.
Państwo Potterowie okazali się niezwykle sympatyczni, ale nie oznaczało to, że nie potrzebowałam chociaż momentu ciszy i spokoju. Nie byłam przyzwyczajona do tak beztroskiej atmosfery ani do takiego zainteresowania moją osobą. Nadchodzące dwa tygodnie miały upłynąć pod znakiem nieustannych rozmów, śmiechów i czegoś, co do tej pory wydawało mi się niezwykle odległe — ciepła. I choć była to świadomość całkiem przyjemna, nie wiedziałam, co mam z nią zrobić i jak się właściwie zachować.
Różniłam się od nich wszystkich. Mówienie o swoich wpadkach przychodziło mi z trudem, podobnie jak przyznanie się do jakichkolwiek błędów i niedoskonałości. Zostałam wychowana w przeświadczeniu, że należy mi się więcej niż innym i, choć nie zgadzałam się z tym stwierdzeniem, ciężko było wyzbyć się wspomnień wykładów o szlacheckiej wyższości. Jeszcze ciężej przychodziła akceptacja i zrozumienie, że życie w podobnym rygorze miało już nigdy nie wrócić. Zaledwie kilka miesięcy dzieliło mnie od stania się Potterem, przynajmniej w teorii. W praktyce były to jednak lata walki z nawykami wpajanymi mi od dzieciństwa.
Najgorsze w tym wszystkim było to, że zaczynałam wyczekiwać tej walki z utęsknieniem. Chciałam budzić się każdego dnia, wiedząc, że mogę podejmować swoje decyzje, bez nieustannego zastanawiania się nad tym, czy moi rodzice to poprą. Zaczynałam także rozumieć, że ślub z Potterem oznaczał coś więcej niż jedynie wypełnienie tego idiotycznego, bestialskiego kontraktu — wolność.
Może to śmieszne i kompletnie irracjonalne, ale słowo to wydawało mi się przerażające. Ograniczenia, choć w założeniu zamykały ludzi w pewnych ramach, których nie należało przekraczać, były także swego rodzaju ułatwieniem. Zwalniały mnie z podejmowania ciężkich decyzji i zastanawiania się nad tym, co właściwie kryje się w sercu i umyśle. A teraz... Teraz wszystko miało się zmienić. A zmiana zawsze niosła za sobą niepewność i strach. Czekały mnie miesiące, a może i lata odkrywania siebie na nowo. Kto, do cholery, by się nie bał?
— O czym myślisz? — spytał James, a ja zamrugałam, powracając do rzeczywistości.
— O tym, że nasze rodziny dzieli przepaść — odparłam. Była to poniekąd prawda, bo wszystkie moje wewnętrzne rozterki właśnie do tego się sprowadzały. — To dość... przytłaczające.
— Wyglądałaś na trochę przytłoczoną — przyznał chłopak i uśmiechnął się lekko. — Wiesz, że nikt nie oczekuje od ciebie nie wiadomo czego? Moi rodzice raczej nie spodziewali się, że zakocham się w swoim klonie albo coś w tym stylu.
— Świat by nie przeżył, gdybyś miał klona — mruknęłam, a on parsknął. — Nie chodzi nawet o to. Po prostu... Nie do końca wiem, jak powinnam się zachowywać.
CZYTASZ
Kryzysowy Narzeczony ✔ [James S. Potter x OC]
FanfictionValentina Zabini nie miała nic przeciwko wyjściu za mąż. Kiedyś. Ewentualnie. Nie był to jej życiowy cel, ale czasami nawet ona nie mogła powstrzymać się od wyobrażania sobie tego magicznego dnia - dnia ślubu z kimś, kogo kochała ponad wszystko. Mim...